a-new-earth-and-heaven

      Coraz bliżej do magicznej daty, która niesie ze sobą wiele pytań, wiele dylematów, także niepewności, a w licznych  przypadkach również – strach. Jedni oddają się medytacji, inni radośnie oczekują Wzniesienia, o którym się wiele teraz mówi, a jeszcze inni udają, że właściwie nic się nie dzieje lub też rzeczywiście nie widzą tego, że świat, jaki znali, po prostu przemija. Wielu ludzi z najbliższego mi otoczenia wydaje się nawet nie zainteresowanych tym, że klimat się zmienia, że warunki atmosferyczne płatają niejednego figla, że słońce również inaczej się zachowuje, że delfiny odchodzą – wręcz mówi się nawet o samobójstwach tego gatunku, który sprawia wrażenie, jakby spełnił już swoją rolę w przenoszeniu i utrzymywaniu cennych wibracji do dnia dzisiejszego i nie chce już dłużej służyć. Nie sposób przecież nie zauważyć, że w różnych zakątkach Ziemi z nieba, niczym deszcz, spadają martwe ptaki, że Ziemia pęka, woda zalewa, że naszym globem wstrząsają ruchy tektoniczne, a wszystko to dzieje się w zdwojonym jakby tempie. Jednym słowem: koniec świata!
     Różne prognozy co do przyszłości są nam przedstawiane, wiele przepowiedni dotyczących obecnego czasu krąży dokoła. Jedne mówią o totalnej zagładzie, inne o przejściu Ziemi do wyższego wymiaru i w kroczeniu w okres zwany Epoką Serca czy też Złotą Erą, w którym odzyskamy swoją moc i utracone połączenie ze Źródłem, w której dualizm będzie już tylko wspomnieniem. W której  ucichnie wszelka walka, a zapanuje równowaga i harmonia.
     Co się sprawdzi?  Nieraz na tym blogu pisałam, że w życiu manifestuje się to, w co wierzymy, to, czemu poświęcamy swoją uwagę. To jest odwieczne prawo Wszechświata, a więc i w tym przypadku możemy liczyc na to, co nasze serce przyjęło za prawdę.
     W ostatnich czasach wielu ludzi się przebudziło, wielu wyrwało się z hipnotycznego snu, który od tysięcy lat pogrążał ich  w nieświadomości i bezsilności, który doprowadził do tego, że w końcu zapomnieliśmy, kim jesteśmy i Komu podobni!
     Podawane nam wciąż nowe „oprogramowania” w postaci religii, systemów społecznych i innych, oddzieliły nas od Źródła, zastępując go ołtarzykami, rytuałami i wszystkim tym, co odciągało naszą uwagę od własnego wnętrza. Oddający zewnętrznemu, wyimaginowanemu bogu cześć – człowiek stał się niewolnikiem iluzji, którą sam dopuścił do siebie. Wielu z nas uwierzyło w osądzajacego Boga, który do szczęścia potrzebuje ludzkiego cierpienia, kajania się i łez, a którego jeszcze kazano nazywać Dobrym i Miłosiernym!
     Dzisiaj wiemy już, kto żywi się negatywnymi emocjami, a więc nietrudno zrozumieć, jak bardzo zmanipulowani byliśmy i czemu miała służyć energia cierpienia, ciągłych wyrzutów sumienia, czyli cały ten negatywizm zaniżający wibracje, a przyczyniający się do złego samopoczucia i chorób. We Wszechświecie są byty, które żywią się energią nienawiści, cierpienia, zadzdrości – czyli wszystkim tym, co negatywne. Dlatego w niejednej, ciężkiej dla nas sytuacji, zanim popadniemy w złość czy inne, niskie emocje, dobrze jest sobie przypomnieć i mieć na uwadze, kogo karmimy i co zasilamy!
      Ale powrócę znów  do „końca świata”, który w istocie będzie końcem, ale świata iluzji! Będzie przebudzeniem się z długiego, hipnotycznego snu, co zresztą dzieje się już od jakiegoś czasu pod każdą szerokością geograficzną.
     Proces transformacji ruszył już dawno i ludzie zaczynają rozumieć proste zasady panujące we Wszechświecie. Przede wszystkim to, że skoro świat zewnętrzny jest odbiciem ludzkich wnętrz, to jedynym sposobem na to, aby był on piękniejszy i szczęśliwszy, jest pozytywna zmiana w ich sercach: odkrywanie boskości w sobie, zaprzestanie osądzania, powrót do własnej suwerenności i niezależności, w imię której nie musimy już szukać zewnętrznych bogów – których nie ma i nigdy  nie było – oddawać im cześć, energię, a czasem nawet i życie! Nie musimy się kajać i być nieszczęśliwymi po to, by On był szczęśliwszy!
     Obserwując to, co się obecnie dzieje, stwierdzam, że wieki spędzone w przekonaniu, że jesteśmy tylko „marnym prochem” (chociaż – jak w Piśmie Świętym stoi – Bogu podobni, co brzmi paradoksalnie) zrobiło swoje! Bardzo trudno jest odbudować wiarę w siebie, trudno jest uwierzyć, że tylko nasze własne serce może dać nam rozwiązanie przeróżnych dylematów, że tylko w nim tak naprawdę znajdują się całe pokłady wiedzy o nas samych.
      Mało tego, mamy też już wystarczającą wiedzę na temat tego, jak żyć, jak świadomie  tworzyć swój świat, aby odpowiadał naszym pragnieniom, a nie był tylko zlepkiem nieświadomych i chaotycznych myśli oraz przekonań. Zdajemy już  sobie sprawę, że każdą sytuację, każde doświadczenie i ludzi, którzy z nami dzielą życie, przyciągnęliśmy do siebie sami swoimi wibracjami, a więc nasz świat nie jest  wynikiem przypadku, ale dokładnym odpowiednikiem stanu naszego wnętrza. To wszystko, co nas otacza, mówi nam o nas, czasami wręcz krzyczy domagając się zmiany!
     Pisałam już o tym, że nie możemy zmienić drugiego człowieka, ale zawsze i niezmiennie możemy zmieniać siebie, a świadoma, pochodząca z serca zmiana wywoła zmianę w otaczającej nas rzeczywistości. Takie podejście pozwala nam na nieosądzanie każdej sytuacji oraz ludzi biorących udział w naszym doświadczeniu, bo to wszystko my i tylko my powołaliśmy do życia. I dlatego tylko my możemy to usunąć czy odczarować! 
     Nie osądzając, wykraczamy wreszcie poza dualizm, a więc przenosimy się na wyższy poziom egzystencji, w którym to nie ego stanowi o wszystkim, a serce. A przecież o to między innymi w całym procesie Transformacji chodzi. Nie o rytuały, nie o coraz to nowe, często skomplikowane medytacje, ale o prostą wiedzę, którą zaczniemy wreszcie wcielać w życie, a nie tylko mówić o niej.
     Czy musimy więc wciąż szukać lepszych istot od nas, które nami pokierują? Czy wciąż potrzebni nam są – jak nie bogowie to guru, jak nie guru, to ktokolwiek bardziej uduchowiony od nas, kto zdejmie z nas odpowiedzialność, kto udzieli odpowiedzi, kto zapewni nas, że grzechy są nam odpuszczone, że droga, którą podążamy, jest odpowiednia, itd. A przecież mamy nasze serca, które wciąż kołaczą i choćby nie wiem jak okłamywane, uciszane, szpikowane sztucznie narzuconymi ideami, zawsze i niezmiennie będą domagały się Prawdy. Naszej Prawdy – nie czyjejś, ale naszej własnej, do ktorej mamy prawo!
     Myślę, że u wielu z nas – czyli tych, którzy podążają drogą rozwoju duchowego (mam problem z nazewnictwem, gdyż słowo „duchowość” zostało już dawno nadużyte i niektórym z nas może nie kojarzyć się dobrze) lub też poszerzających swoją świadomość – w czasie swej wędrówki doświadczało różnych stanów. Przyzwyczajeni do odgórnego kierownictwa, do pewnych utartych schematów, które nieważne, jak nam służyły, ale za to pozwalały na poruszanie się w układach społecznych z wypisaną na czole etykietką: „poprawny”, „boży”, „prawy” czy „normalny”, zostaliśmy w pewnym sensie nagle pozostawieni samym sobie.
     I w tym momencie z pomocą zaczęły przybywać do nas istoty z różnych wymiarów, które poprzez channelingi wspierały czy też nadal wspierają ludzkość w jej wędrówce do wyższych wymiarów. Nie twierdzę, że wszystkie są złe, ale czy w niektórych przypadkach, nie kryje się  w tym kolejna pułapka? Czyż wielu z nas ponownie nie oddaje się w ręce kolejnego guru, kolejnej iluzji?
     Może się mylę, ale taka jest potrzeba mego serca: aby swymi przemyśleniami dzielić się. Więc robię to.
     Ludzie otwierają swą świadomość na przeróżne rytuały, inicjacje, impulsy nie wiedząc do końca, co przymują i w co się angażują! Robią to dobrowolnie, gdyż zapewniani są pięknymi, pełnymi miłości słowami, że to jest dobre dla ich Wzniesienia, a oni  sami – jak często twierdzą przekazy – nie są w stanie poradzić sobie z tym procesem. Przyjmujemy więc kolejne kody, poddjemy się zabiegom. A przecież z doświadczenia winniśmy już wiedzieć, jak ciężko jest to wszystko usunąć.
     Czyż w tym momencie sprawa nie rozbija się o naszą suwerenność, którą najwyższy czas odzyskać? Czy do tego potrzeba nam rytuałów i obcych kodów? Nie wystarczy nam  nasze ludzkie serce, o którym rozpisywałam się już w poprzednich artykułach? Serce, poprzez które połączeni jestesmy z Wszystkim, Co Jest? Ono jest naszym kodem, ono jest naszą Prawda! Dlaczego po raz kolejny dajemy wiarę temu, że jesteśmy mali, gorsi, a swoje uwielbienie oddajemy każdemu, kto powie, że nas kocha? Czyż na tym polega miłość, że zawierzamy każdemu, tylko nie swemu sercu? Czyż tu nie wychodzi z nas odwieczny bark wiary i miłości do samych siebie?
     Nie jesteśmy od nikogo gorsi, nie jesteśmy mniejsi! Czyż to nie my, Ludzie, jesteśmy najodważniejsi z odważnych, dlatego, że zgodziliśmy się zamknąć w fizycznym ciele, że zgodziliśmy sie zapomnieć, kim jesteśmy, a potem, na skutek licznych doświadczeń – odzyskać wiedzę i pamięć? Że dzięki naszym utarczkom, wzlotom i upadkom stworzyliśmy tysiące uczuć, wzbogacając nimi cały Wszechświat? Przecież to my i tylko my, bogowie w ludzkich ciałach, zgodziliśmy się na ten skok w fizyczność, w wymiar, w którym poprzez odwiecznie panującą grę bieli i czerni, czyli dualizm, doświadczaliśmy niejdnej walki, w której tysiące razy byliśmy ranieni, z której wychodzilśmy raz jako zwycięzcy, innym razem jako pokonani!
     A wszystko po to, aby poprzez zrozumienie faktu, że każda walka, choćby w najpiękniejszej sprawie, rodzi walkę – znaleźć wreszcie nową wartość i wyższy wymiar egzystencji, w którym  biel i czerń, łącząc się we wspólnym tańcu, tworzą upragnioną równowagę i harmonię. Często nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak wielkie bogactwo tkwi w nas, jak wielką gamą uczuć, zrodzonych na skutek ziemskich doświadczeń, jesteśmy obdarzeni. I wreszcie: jak bardzo odważni jesteśmy!
     Dlatego najwyższy już czas zrozumieć, kim jesteśmy i stać się wreszcie Mistrzami dla samych siebie. Idąc wciąż za czyjąś prawdą, łudząc się, że będziemy drugim Jezusem, Buddą, czy jeszcze kimś innym, tylko nie sobą, zawsze będziemy żyć w iluzji, bo każdy z nas – choć jest częścią tej samej układanki – powinien być równocześnie suwerennym Mistrzem! Wielcy Mistrzowie zostali nimi tyko dlatego, że prawdę tę zrozumieli.
     Kończąc, chciałabym raz jeszcze nawiązać do „końca świata”. Już wkrótce przekonamy się, co nam przyniesie. Być może dla niektorych będzie to wielkie „wow!”. Być może niejeden, podobnie jak do tego czasu, nadal będzie trawć w „hipnozie“ i nie zauważając niczego, będzie śnić swój trójwymiarowy sen.
     Mogą przeżyć rozczarowanie ci, którzy budząc się 22 grudnia zobaczą, że skrzydła im nie wyrosły – czyli ci, którzy nie zrozumieli, że aby stać się boskim, trzeba najpierw być w pełni człowiekiem.
     Nie wiem! Ale jedno jest pewne: dla trzymajacych się starych przekonań życie będzie stawało się coraz trudniejsze. Planeta Ziemia wkracza w wyższy wymiar, a więc aby z nią rezonować, musimy dotrzymać jej kroku. Bo tylko wtedy nasze życie będzie swobodnie i lekko płynąć, nie będąc, mówiąc potocznie, „pedałowaniem pod górkę”.
     Pewnie to ostatni wpis przed „końcem świata”.
     Dlatego życzę wszystkim zaglądającym tutaj, aby każdy kolejny dzień umacniał Was w przekonaniu, że nie zasługujecie na etykietkę „marnego prochu”. Abyście coraz śmielej sięgali po własne Mistrzostwo, bo każdy z Was, wszyscy – jestescie NAJODWAŻNIEJSI Z ODWAŻNYCH!
     Kocham Was! 

     Złotobrązowa

Jakże często, żyjąc swoim mniej lub bardziej spokojnym życiem, nie zdajemy sobie sprawy z tego, iż nie tylko czynami kreujemy otaczajacą nas rzeczywistość. Nasze myśli, słowa, uczucia i emocje to potężne narzędzia, które świadomie lub nieświadomie używane – zmieniają nasz los.
     Spotykając ludzi na swojej drodze, doświadczając przeróżnych zdarzeń, często mówimy: „Los tak chciał” lub „Przypadek sprawił”.
     Przypadkowość jednak to nie cecha Wszechświata! Tu wszystko jest pewnym Uniwersalnym Porządkiem, w którym każda istota odbiera dokładnie to, czym sama emanuje. Niekonsekwentne byłoby, gdyby wspaniały Bóg/Wszechświat, który obdarował nas wolną wolą, mógł równocześnie skazywać nas na przypadki, zaprzeczając w ten sposób samemu sobie. Przecież byłoby to niczym innym, jak aktem pogwałcenia ludzkiej woli.
                                                  Na początku było Słowo,
                                                  a Słowo było u Boga,
                                                  i Bogiem było Słowo.
                                                  Ono było na początku u Boga.
                                                  Wszystko przez Nie się stało,
                                                  a bez Niego nic się nie stało,
                                                  co się stało. 
                                                                 
(Ewangelia według św. Jana)

     Każdy – bez względu na to, czy jest katolikiem, czy nie – słyszał niejeden raz te słowa. Słyszałam je i ja. Jednak znaczenie ich dotarło do mnie dopiero wtedy, gdy zrzuciłam wszelkie ograniczenia, które podsuwały mi swoje interpretacje.
     Zniewolony jakimkolwiek egregorem (duchem określonej społeczności) człowiek nie jest w stanie odbierać własnym sercem, bo – jak już pisałam w poprzednich rozważaniach – wprowadzony program religijny czy też inny nie dopuści do niego prawdziwych impulsów. Jak w przypadku komputera, który odrzuci wszystko, co niezgodne z programem, tak samo dzieje się w przypadku człowieka.
     Tylko o ile ludzki rozum można zaprogramować, to z ludzkim sercem, poprzez które jesteśmy połączeni ze Wszystkim, Co Jest – nie da się tego uczynić! Ono zawsze będzie domagało się prawdy. Ono będzie „szeptać” do sumienia i uczuć ludzkich.
     Dlatego tak wiele sprzeczności rodzi się w sercach myślących ludzi, którzy wierzą. Wiele pytań ciśnie się na usta, wiele dylematów, na które wierni – poruszając się tylko po wąskiej, wytyczonej przez program ścieżce – nie są w stanie znaleźć odpowiedzi. Najczęściej te istotne wątpliwości, najbardziej wymagające odpowiedzi – z powodu zaszczepionego w ludziach strachu przed piekłem – szybko są odrzucane i tłumione. Nie chcą być postrzegani jako grzeszne, o małej wierze „czarne owce”.
     Wracając do wyżej zacytowanych słów Pisma Świętego: każdy z nas, stworzony na obraz i podobieństwo Boga, jest takim samym Twórcą jak On. Ze wszystkimi możliwościami, jakie On posiada, a mówiąc bardziej odważnie – jest Nim. Tak! Jesteśmy Tym, który poprzez nas, ludzi, doświadcza fizyczności i wszystkich jej aspektów. To dzięki naszym doświadczeniom Bóg/Wszechświat rozwija się i poszerza. On jest ekspansją!
     Jako Twórcy otrzymaliśmy wspaniałe narzędzia, które chociaż ludzkość doskonale zna, to wiedza na temat, jak ich używać, na długie lata została przed nią ukryta.
     Ale nie jest aż tak źle. Kto szuka, nie błądzi! Niejedno już z dawnych popiołów zostało wydobyte i – w dobie tak dynamicznie rozwijającej się Nowej Świadomości – wiedza o tychże prostych i przydatnych narzędziach powraca wreszcie do nas.
     Wypowiedziane przez człowieka słowo, oprócz tego, że służy komunikacji międzyludzkiej, jest nośnikiem energii. Każde słowo – podobnie jak wszystko we Wszechświecie – jest energią, posiada więc swoją wibrację i dlatego też, poprzez prawo rezonansu, oddziałuje na rzeczywistość, tworząc w niej to, czego będziemy doświadczać.
     Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga – to jasne i klarowne, dające do zrozumienia stwierdzenie, że słowo pojawiające się u Twórcy/Boga – jakim jest przecież każdy z nas – jest zaczątkiem wszystkiego, każdej idei i pomysłu.
     Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało… To właśnie od niego zaczyna się każda kreacja.
     Można by się tu spierać, bo właściwie myśl poprzedza słowo, ona wraz z uczuciem pojawia się przed nim jako pierwsza. Ale mówimy o nas jako o „bogach w działaniu”, którzy, aby tworzyć, muszą się komunikować. Zresztą słowa zawierają ładunek energetyczny pojawiających się w człowieku uczuć i myśli, a więc można też powiedzieć, że są ich lustrzanym odbiciem i jedno odzwierciedlają: w człowieku powinna zachodzić zgodność tego, co „w myśli, w mowie i w sercu”.
     Niekiedy jednak zdarza się, że brak tej zgodności i ludzie świadomie, podstępnie używają pięknych słów, które często kontrastują z ich nieszczerymi intencjami. Wtedy myśl, słowo i serce są w rozdźwięku. Taki człowiek wysyła wówczas sprzeczne informacje. Kłamliwe słowa mają niskie wibracje i tak też są odbierane. Nie trafiają więc do serca drugiego człowieka, a jeśli już, to do rozumu, który w komunikacji skierowany jest nie na uczucia, ale  logikę i zdolności krasomówcze nadawcy komunikatu.
     Może kiedyś będziemy mogli porozumiewać się samymi uczuciami, czyli wysyłaną wibracją, co byłoby najbardziej prawdziwe i nie wprowadzające zamieszania ani  nieporozumień. Nie ubierana w słowa prawda naszych serc byłaby oczywista, a słowo „kłamstwo” mogłoby zniknąć ze słownika. Kto wie? Coraz częściej daje się zaobserwować, że ludzie podświadomie czują, iż stare prawdy już im nie służą i coraz chętniej otwierają się na „nowe”. Jeśli świadomość ludzka będzie podążała nadal w tym kierunku (myślę, że tego procesu już nie da się zatrzymać), mam nadzieję, że odzyskamy celowo uśpione, a przynależne nam z racji tego, Kim jesteśmy – moce. Wówczas symboliczna Wieża Babel, która ograniczyła porozumienie ludzkie poprzez słowo i języki, wreszcie upadnie, a człowiek odzyska utraconą moc komunikowania się uczuciami, stając się tym samym Prawdą swego serca.
       Mówiąc o mocy słów, należałoby wspomnieć również o klątwach, urokach, przeklinaniu, złorzeczeniu, o wszelkiego rodzaju rytuałach, które poprzez słowo mówione, często w połączeniu z pewnymi czynnościami, mają magiczny wymiar i działanie. Czy to w ogóle ma miejsce w dzisiejszych czasach?
     Myślę, że tak! Jest to jednak świat niewidzialny dla ludzkiego oka, który jednie ci bardziej wrażliwi, którzy nie wyzbyli się postrzegania intuicyjnego, mogą odczuć.
     Człowiek poprzez swoje uczucia ma moc przywoływania różnych sił: Światła i Ciemności. Robi to każdorazowo, np. kiedy złorzeczy bliźniemu: „Obyś zdechł jak najszybciej” albo jeszcze inaczej, równie brutalnie i dosadnie: „Niech cię szlag trafi!”. Oczywiście, że nie każdy od razu będzie umierał, jednak niskowibracyjne, wypowiadane słowa wcześniej czy później uderzą ale w nadawcę, bo takie jest prawo Wszechświata. Co wysyłasz – to odbierasz. Człowiek, którego wibracje są wysokie, jest odporny na tego rodzaju energię i po prostu nie dopuszcza jej do siebie.
     Po za tym klątwy czy złorzeczenie mogą odnieść skutek tylko wtedy, jeśli sami dodamy im mocy swoją wiarą.
     Tak, jak już wspomniałam: słowa są energią i w zależności od naszych intencji mogą służyć Światłu albo Ciemności. Jeśli Matka błogosławi swoje dziecko na drogę lub w innej sytuacji, to równocześnie poprzez słowa kierowane ze swojego serca wysyła dziecku najwyższe wibracje, które z pewnością otulą go, dodadzą otuchy i wiary, że wszystko będzie dobrze. I rzeczywiście tak będzie, gdyż dziecko z tym przeświadczeniem wkroczy w doświadczenie, a wiara podnosi ludzkie wibracje i przyciągając do życia pozytywy – czyni cuda!
     Zdarza się, że Rodzice nie pobłogosławią związku swojego dziecka, nie zaakceptują go tym samym. Odebrane przez Młodych niskie wibracje wysłane przez Rodziców zrobią swoje. W sercu zrodzi się zwątpienie i przekonanie, że bez błogosławieństwa nie będzie dobrze się wiodło. I tak się stanie! Niskie uczucia, zrodzone w sercach Młodych, przyciągną wszystko, co wibruje z podobną częstotliwością.
     Tak więc swoją wiarą podpisujemy się pod czymś i w związku z tym również możemy wybierać, co do siebie dopuszczamy, a czego nie.
     Klątwy, uroki, przekleństwa – to nic innego jak słowa,  którym człowiek siłą uczuć nadał negatywną moc. Ileż negatywnej energii musiało być nagromadzone w klątwach rzucanych, jeszcze do niedawna, przez instytucję, która z magią i czarami tak usilnie walczy a przecież każde wypowiadane słowo jest magią! Bo każde zawiera uczucia dobre lub złe.
     A czym są rytuały i wszelkiego rodzaju obrzędy religijne? Czyż nie są magią? Przecież to mocą słów ludzie są pieczętowani i zniewalani, uzależniani tym samym od egregora danej religii, sekty czy grupy.
     Czy Bóg potrzebuje, abyśmy byli opieczętowani? Przecież widzi wszystko i jest wszechobecny, a więc doskonale zna nasze serca.
     Ale tak jak pisałam wyżej, aby rytuały mogły zadziałać, potrzebna jest obustronna zgoda. Człowiek ma prawo dopuszczać i wierzyć w to, co chce. Zdarza się jednak, że myśli, iż pewne więzy niewolą go już na zawsze. Dlatego tak ciężko nieraz uwolnić się od sekt czy też uczestnictwa w innych ugrupowaniach.
     Naszą wiarą w rytuały pieczętujemy swoją wolność! W każdej jednak chwili człowiek może wszystko zerwać i unieważnić wiarą w siebie i własną moc, której się wyparł. I którą oddał dobrowolnie.
     Mamy do tego wszelkie narzędzia: słowa, myśli, uczucia, które odpowiednio używane, mają moc transformowania każdej Ciemności w Światło. Jesteśmy Nim, a każde słowo u Boga to jak magiczne zaklęcie, wywołujące doświadczenia i tworzące rzeczywistość.
     Snując nadal rozważania na temat roli słów i naszych myśli, które mają swój znaczący udział w procesie tworzenia, nasuwają mi się kolejne wnioski, które ostatnio po premierze filmu o Margaret Thatcher „Żelazna Dama” („The Iron Lady”) zostały dostrzeżone i odżyły. Śledząc różne publikacje zauważyłam, iż przypisywane są byłej premier Wielkiej Brytanii i z nią są utożsamiane, ale naprawdę pochodzą z Talmudu, a „Żelazna Dama” po prostu posłużyła się nimi. I chwała jej za to, bo w nich kryje się wielka życiowa mądrość, która winna być przez ludzi doceniona. Energia Prawdy, której ludzkość po latach kłamstw jest spragniona, odpowiadając na ciche pragnienia ludzkich dusz – wszystko jedno jakimi drogami: czy to poprzez filmy, książki czy muzykę – dociera wreszcie do ich serc.
     A oto słowa, które pragnę przytoczyć: 

Zważaj na swoje myśli, gdyż przemienią się w słowa.
Zważaj na swoje słowa, gdyż przemienią się w czyny.
Zważaj na swoje czyny, gdyż przemienią się w nawyki.
Zważaj na swoje nawyki, gdyż przemienią się w twój charakter.
Zważaj na swój charakter, gdyż on będzie twoim losem.
    
    
 Właściwie można by zakończyć te przemyślenia wraz z wyżej cytowanymi słowami, gdyż są one jasne i wyraziste. Mówią same za siebie, uświadamiając człowiekowi proces stwarzania swego przeznaczenia, zaczynający się w myśli, a który – poprzez słowo, a później nawyki – kończy się w otaczającej nas rzeczywistości, będącej naszym lepszym lub gorszym przeznaczeniem.
     Warto w ciągu dnia zatrzymać się i – poobserwować siebie. Jakie myśli zaprzątają nam głowę? Jakich słów używamy porozumiewając się czy zwyczajnie opowiadając? Czym się wypełniamy? Co stało się naszym nieuświadomionym nawykiem, który kreuje wciąż tę samą, chaotyczną rzeczywistość? Oczywiście rozważam przypadek, kiedy w życiu się nie układa.
     Nasza podświadomość realizuje dokładnie to, czym się wypełniamy, na czym skupiamy swoją uwagę. Jeśli często ubolewamy nad każdą niechcianą sytuacją czy niepowodzeniem i nie potrafimy się psychicznie od niej uwolnić, naturalną rzeczą jest, że sytuacji takich otrzymamy więcej. Przyciągniemy je swoimi nisko wibrującymi myślami i uczuciami.
     We Wszechświecie działa Uniwersalne Prawo Przyciągania, według którego podobne przyciąga podobne. Inaczej to ujmując można powiedzieć, że otrzymujemy dokładnie to, czym jest nasze wnętrze i to jest miarą Boga/Wszechświata, według której nam się wiedzie lub nie. Nie ma więc co przeklinać losu, użalać się na niesprawiedliwość i przyjmować rolę życiowej ofiary twierdząc, że „nieszczęścia chodzą parami”. One są tylko naszym tworem, naszym lustrzanym odbiciem. Narzekaniem niczego nie zmienimy, a wręcz pogrążymy się jeszcze bardziej.
     I w tym miejscu należałoby wspomnieć o odpowiedzialności. Zasada przyciągania decyduje o tym, czego będziemy doświadczać i z czym będziemy się mierzyć. Dlatego tak ważne jest, aby wziąć wreszcie los w swoje ręce i poprzez  świadomie używane słowa, myśli i emocje odpowiedzialnie zacząć stwarzać to, czego pragniemy. To my jesteśmy panami własnego życia i mamy doskonałe narzędzia w swoich rękach,  którymi  możemy dysponować i rozporządzać.
     Często dzieje się odwrotnie na skutek zaszczepionych programów hołdujących cierpieniu i umartwianiu, które postrzegane są jako szlachetne. Lub też z powodu innych zaakceptowanych przez człowieka  „mądrości” utwierdzających go od lat w przekonaniu, że na nic nie ma wpływu, a za wszystko odpowiedzialny jest – Los. Człowiek doświadcza nie tego, czego oczekuje! Czasami tego wszystkiego nie może unieść.
     Wiem dokładnie, o czym piszę, bo doświadczałam tego na własnym przykładzie. Bardzo długo nie mogłam zrozumieć przyczyn niektórych doświadczeń stających mi na drodze, cierpień czy chorób, jakie pojawiały się w moim życiu. I tylko dlatego pozwalam sobie na nieco pouczający ton, za co z góry przepraszam.
     Świadomość przynosi uzdrowienie. I to nie tylko ciała, ale i życia. Świadomie podjęte przeze mnie zmiany w myśleniu, w doborze słów i celowe przeniesienie swojej uwagi na pozytywne aspekty życia, odmieniło moją rzeczywistość!
     Energia podąża za uwagą, a więc oddajmy ją temu, co wybieramy, aby realizowało się to w naszym życiu. Bądźmy zmianą, której chcemy doświadczać! Nie czekajmy aż świat się zmieni, bo się nie zmieni, dopóki sami się nie zmienimy.
     Jesteśmy Twórcami, Kreatorami, mamy Moc. Wielką Siłę Tworzenia lub Niszczenia! Zamieniajmy swoje negatywne i destruktywne myśli na takie, które będą przyciągać radość i szczęście. Mamy na to wpływ! To nie myśli powinny nami rządzić, ale odwrotnie. Bądźmy bardziej ostrożni w doborze słów, których często używamy z przyzwyczajenia, nie zdając sobie sprawy, że mają swoją moc tworzenia.
     Bardzo często z naszych ust padają stwierdzenia: „Ludzie z natury są źli i nie można im ufać” albo „Nic mi się nie udaje”. To przekonanie się zrealizuje! Takich właśnie ludzi spotkamy na swojej drodze, a pech będzie nas prześladował.
     Wszechświat jest naprawdę wspaniałomyślny i niczym Dobra Wróżka odpowiada na każde nasze przekonanie. O czymkolwiek tylko pomyślimy!
     Słowo, słowo, słowo….
     Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało.
    
Na koniec, tradycyjnie, dołączam film, będący naukową odpowiedzią na temat powyższych rozważań. Współczesna nauka dokonuje wszelkich odkryć, aby wyjaśnić to, co do tej pory było niezmierzalne i abstrakcyjne. 

     Wszystkie wątki, jakie poruszam na tych stronach, każde omawiane zagadnienie czy problem, poparte są moim własnym doświadczeniem, moimi wewnętrznymi poszukiwaniami i przemyśleniami, którymi postanowiłam się podzielić. Z kilku ważnych dla mnie powodów.
     Po pierwsze: być może mój przykład, ukazujący osobiste zmagania, pomoże choćby jednej ludzkiej istocie podążającej podobną drogą do wolności wewnętrznej. Wolności, którą  możemy wyłacznie dać sobie sami.
     Drugim powodem tych „odsłon” jest uwalnianie, poprzez słowo pisane, pewnego ładunku energii, który od dawna się tego domaga. Dzięki temu procesowi łatwiej jest mi obserwować samą siebie i dostrzegać krążące w mojej przestrzeni potencjały, które mają szansę ujrzenia światła dziennego w postaci idei czy myśli płynących wprost z mojego serca. Każdorazowym kontaktem z moją pasją, obojętnie czym ona by była: tańcem, malowaniem obrazów czy też pisaniem, wchodzę w stan drugiej uwagi. Można to zjawisko nazwać również medytacją dynamiczną: kiedy łącząc się ze swoim sercem, oddaję się cała temu zajęciu, wydobywając z siebie to, czego świadomy umysł nie dostrzega.
     Pisanie zatem jest dla mnie jedną z form medytacji, pozwalającej mi zrozumieć różne płaszczyzny swojego życia.
     Tym razem pragnę poświęcić moje rozważania – strachowi.
     Niemało go było w moim życiu i, jak się okazuje, mimo usuwania go warstwa po warstwie, wciąż jeszcze gdzieś w zakamarkach jakaś ukryta jego forma wyłania się, dając o sobie znać.
     I tu nasuwa się pytanie: kto jest mocniejszy – my czy nasz strach? Czy wobec naszego strachu jesteśmy bezradni? W jaki sposób mierzyć się z nim tak, aby nie urósł w siłę i nie tylko nie pokonał nas, ale mógł być wręcz naszym sprzymierzeńcem?
     Wszystko czego doświadczamy, bez względu czy utożsamiamy to ze Światłem czy też z Ciemnością, służy jakiemuś celowi. Zdążyłam się też przekonać, że tam, gdzie „najciemniej”, można znaleźć cenny skarb, który odkryty przez nas, z pewnością przysłuży się do naszego wzrostu duchowego.
     Jak już pisałam: nie miałam szczęśliwego dzieciństwa. Lata te pozostawiły we mnie ślad w postaci lęków i bardzo zawężonego zaufania do siebie i świata – w wyniku czego zamknęłam się w sobie. Wszystkie moje przemyślenia i zmagania pozostawały w obrębie mojej duszy i w umyśle. Bojąc się ludzkich osądów – choć problem nie dotyczył bezpośrednio mnie, ale mojego Ojca – nie chciałam, aby świat o nim wiedział. Najbezpieczniej więc dla mnie było – milczeć.
     A milczenie podszyte było strachem. Opanowywał mnie paraliżujący strach przed wypowiadaniem się przy jakiejkolwiek okazji, nawet w latach szkolnych w klasie, kiedy wzywana byłam do odpowiedzi. Choć materiał miałam opanowany i byłam przygotowana, niejednokrotnie nie wypadałam dobrze. Natomiast wykazywałam się w pracach pisemnych, kiedy nie musiałam posługiwać się głosem.
     Jak wiemy, człowiek to nie tylko fizyczna powłoka, ale również ciało energetyczne. Co działo się ze mną, kiedy energia słów nie była uwalniana? Skumulowana i wciąż blokowana, zaatakowała tarczycę, która umiejscowiona jest na poziomie czakry gardła, odpowiadającej za komunikowanie się. Długoletnie, nie odkryte przez lekarzy problemy z tym gruczołem, doprowadziły mnie do nerwicy i osłabienia całego ciała.
     Wszystko, o czym piszę, przez długi czas pozostawało dla mnie zagadką, której nie mogłam rozwiązać. – Skąd się to wszystko wzięło? – pytałam. – Przecież niejedno dziecko miało podobne problemy, a jednak nie przeszkadzało mu to w mówieniu!
     Mijały lata… W wyniku operacji pozbyłam się chorej tarczycy, ale, jak się okazało, nie problemu. Blokady w mówieniu i towarzyszący temu strach nie ustępowały. Dopiero po pewnym czasie, kiedy zagłębiłam się w sprawach dotyczących świadomości i w szerzej pojętej duchowości, dotarło do mnie, że choroby to nie kara od Boga czy też niesprawiedliwy przypadek, ale zupełnie coś innego! To utrata harmonii i wewnętrznej równowagi, to niedawanie sobie prawa do miłości samego siebie. To bycie w opozycji do własnego wewnętrznego Boga, to niezgoda z własnym „Ja”. Innymi słowy: choroba to odbicie naszego życia, a każdy chorobowy symptom to ważna informacja dla nas od naszej duszy! To jej wołanie. Tak! Dzisiaj jestem przekonana, że w taki oto sposób Wszechświat/Bóg informuje  nas o życiu w sprzeczności z własną duszą, co w dalszej konsekwencji przekłada się na nasze ciało fizyczne – bo czemu miałaby służyć choroba, jeśli nie temu?
     Choroby to następny rozdział, którym warto się zająć, ale ja pragnę wypowiedzieć się na temat strachu – choć oba zjawiska ze sobą sąsiadują, bo przecież od strachu do choroby, jak się okazuje, niedługa droga.
     Czym tak naprawdę jest strach? Podobnie jak Miłość, jest jedną z części Stworzenia. Jest w gruncie rzeczy czymś, co prowadzi nas w nieznane, co pozwala nam odkrywać siebie i świat. Strach sam w sobie nie jest zły. Złe jest osądzające podejście do niego i etykietka, jaka do niego przylgnęła, wmawiające ludziom, że jest czymś negatywnym! Jeśli cokolwiek już nazywamy negatywnym, to tych, którzy ów strach świadomie tworzą i wykorzystują, aby pogrążać kolejne pokolenia w ciemności, strasząc piekłem, diabłami, Apokalipsą czy wojnami!
     Choć teraz, tak naprawdę, nawet od osądzania ciemnej strony jestem daleka. Poznając mechanizmy działania Wszechświata, wiem, że Ciemność to również nasze „lustro” i nie manifestowałoby się ono, gdyby go w naszym wnętrzu nie było. Tak trafne jest w tym miejscu powiedzenie: „Chcesz zmienić świat, zmień siebie”, a całe zło zniknie.
     Ale wracając do tematu… Jakże często wzmacniamy uczucie strachu poprzez zasilanie go  dodatkowymi negatywnymi emocjami, poprzez stawianie mu oporu. A jak się okazuje, można go zaakceptować i traktować bardzo naturalnie: jako coś, co po prostu jest obok miłości i innych uczuć.
     Najczęściej jednak „dolewamy oliwy do ognia”, potępiając go i odrzucając, a czasem spychając na dno serca. Wówczas strach staje się naszym wrogiem i urasta do wielkich rozmiarów – czyli ma tzw. wielkie oczy. A taki strach nie tylko paraliżuje i obezwładnia nas, ale blokuje w rozwoju, nie pozwalając nam zrobić kroku do przodu. Nie możemy zatem wkraczać w cenne doświadczenia życia, które mogłyby poszerzyć naszą świadomość.
     I ze mną tak właśnie było. Do pewnego czasu obficie karmiłam swój strach. Trwało to do momentu, kiedy miałam już po prostu dość i zmęczona zaprzestałam z nim walki. Postanowiłam go zaakceptować i „otoczyć opieką”.
     Co się okazało? Strach, któremu ulegałam, nie pochodził tylko i wyłącznie z doświadczeń obecnego życia. W tym życiu on się tylko jakby przypominał. Dawał mi znać, że zaistniało coś, czego nie uwolniłam wcześniej. Nie rozświetlone – a tym samym nie uwolnione – sytuacje i doświadczenia jednego wcielenia, stają się naszym bagażem, który przenosimy do następnego życia. I wtedy albo powielamy wcześniejsze programy i kontynuujemy wciąż to samo, skazując siebie przez wieki na podobne lekcje – albo też budzimy się i ze zrozumieniem kładziemy temu kres.
     Człowiek podświadomie czuje, jakie doświadczenia mocno zapisały się w jego duszy w innych wcieleniach. Wystarczy zaobserwować, jakie zdarzenia budzą w nas największe emocje, co nas wyprowadza z równowagi, co przynosi ból i w jakich sytuacjach się boimy. To wszystko mówi nam o nas. Często oglądając filmy, potrafimy pewne sceny szczególnie mocno przeżywać, choć u innych niekoniecznie wzbudzają takie same uczucia. Dzieje się tak dlatego, że każdy z nas ma inne, nieuświadomione, ale odczuwalne doświadczenia z Przeszłości i tym samym inne płaszczyzny życia do uzdrowienia.
     Ja również niektóre sytuacje odczuwałam bardzo boleśnie i dotkliwie. W jednym z moich wcieleń, jak się dowiedziałam, byłam maltretowana za wolnomyślicielstwo. Wiadomo, co to określenie oznacza. Można się więc domyślić, że poniosłam karę za prawdy swego serca, które miałam odwagę głosić.
     I tu kryła się przyczyna mojego dotkliwego problemu, bowiem wydarzyło się coś, co spowodowało moją blokadę, co zaszczepiło we mnie strach przed wypowiadaniem się. Mój „demon” był  więc skrywającym się w Przeszłości aspektem mnie samej, który tam utknął. Dlatego to nie sytuacja w domu była powodem mojego zamknięcia się. Ona była tylko przypomnieniem o zablokowanej części mojej energii, która wciąż domagała się uwolnienia.
     Zrozumienie i świadomość przynoszą uzdrowienie. Nie ma innej drogi do pokonania strachu jak ta, w której spotykamy się z nim „twarzą w twarz”. Ucieczka nie jest rozwiązaniem. Nie sposób żyć i uciekać przed każdą możliwością wypowiadania się.
     Dlatego postanowiłam terroryzującego mnie „demona” przechytrzyć i zamiast traktować go jak wroga – dodając mu tym samym siły – zaczęłam go akceptować, a on, w miarę upływy czasu… „rozpuszczał się”! Choć do dzisiaj nie czuję się komfortowo przemawiając, nie uciekam już od każdej nadarzającej się ku temu okazji.
     Pewnie nie jest też przypadkiem, że Wszechświat postawił na mojej drodze przyjaciółkę, która szkoli studentów w zakresie pracy mózgu, samodoskonalenia i świadomości . Jak się okazuje, ja, która swoją wiedzę czerpałam z zupełnie innego źródła i zdobyłam ją w oparciu o rozwój duchowy, mogę się z nią bardzo dobrze porozumieć. I jest to tak daleko idące zrozumienie, że od czasu do czasu jestem przez nią zapraszana na uczelnię jako wykładowca! I tu nie chodzi o przechwalanie się, choć jest to dla mnie miłe, ale o podkreślenie faktu, jak bardzo można wyjść swojemu strachowi naprzeciw!
     Wszystko mogłoby się wydawać przypadkiem, ale ja wiem, że takowych nie ma, bo to, co spotykamy: każdego człowieka i każdą sytauację, przyciągamy do siebie jak magnes. Czyż propozycja tychże wykładów nie jest odpowiedzią na powziętą przeze mnie decyzję zmierzenia się ze swoim „demonem”?
     Dlatego, jeśli mogę coś doradzić w tej kwestii czytającym niniejszy tekst: nie uciekajcie przed własnym strachem, ale wchodźcie głęboko w siebie i własne uczucia, rozpoznając je. Pozwólcie odejść tym przebrzmiałym cierpieniom i obawom, które niepotrzebnie powracając, zatruwają obecne życie. Zapewniam Was, że warto, bo wynurzając się z ciemności, zobaczycie wreszcie jasne światło i odczujecie upragnioną wolność.
     Być może opisana przeze mnie przygoda z własnym strachem, a właściwie z jednym przejawem strachu – bo jak wiemy, jest ich wiele – przysłuży się komuś. Wielu przecież ma w sobie ukryte lęki i obawy, np. przed ośmieszeniem się czy też strach przed nowym wyzwaniem, przed zmianą czy jeszcze czymś innym. Cokolwiek by to było, zawsze wiąże się z poczuciem separacji od Źródła i z cierpieniem.
     Dlatego warto się zająć tym, co odczuwacie szczególnie dotkliwie, co wywołuje w Waszym sercu uczucie strachu. Może to być ślad przeszłych wcieleń, który mocno zapisał się w podświadomości i w związku z tym Wasz umysł odtwarza wciąż te same emocje przy podobnym, choćby niewielkim problemie. Umysł ma zdolność kojarzenia zaistniałego zdarzenia z przeżytą niegdyś traumą.

     Tak więc nie bójcie własnego strachu, bo w istocie ma on tylko „wielkie oczy” i  sam w sobie nie jest szkodliwy, a przy odpowiednim podejściu do niego, może posłużyć jako drogowskaz do nowej, lepszej rzeczywistości.

                                                                                          Złotobrązowa

 

     Rozważając tematy dotyczące duchowości, a więc naszych relacji z Bogiem, z którym od początku istnienia człowiek nieustannie próbuje nawiązać kontakt, nie sposób nie poruszyć spraw związanych z modlitwą, bo i w związku z nią nasuwa się wiele pytań i przemyśleń.
     Jaka modlitwa jest Bogu miła? Która jest bardziej skuteczna? Czy każda pojawiająca się myśl jest również modlitwą? Czy wypowiadane formułki, narzucone nam odgórnie, w których jedynym sposobem przekazywania naszych intencji są poruszające się usta, a nie serce, poprzez które połączeni jesteśmy z Bogiem/Wszechświatem, mogą dotrzeć do Nieba?
     Wielokrotne, automatyczne powtarzanie tych samych sformułowań zakotwicza się w naszej podświadomości, a w dalszej konsekwencji powoduje realizację naszych próśb i modlitw – a raczej, należałoby chyba powiedzieć: tego, z czego nie zdajemy sobie sprawy, że prosimy. Bo kiedy usta bezmyślnie powtarzają („klepią”) i nie ma w nas wyciszenia, w przestrzeni pomiędzy słowami pojawiają się obrazy, chaotyczne myśli, które zawsze nasączone są jakimiś uczuciami. To one ostatecznie stają się nośnikiem, one docierają i one będą się realizowały.
      Co przyjmuje nasza podświadomość, kiedy tysiąckrotnie odwołamy się do ran Chrystusa? Albo do serca włócznią przebitego? Albo do Krwi tryskającej z Jego boku lub spod korony cierniowej? Doskonale zdajemy sobie sprawę z wielkiej roli wyobraźni, która wraz ze słowami i uczuciami tworzy naszą rzeczywistość.
     Współcześni naukowcy niejednokrotnie już udowodnili, że nasz mózg reaguje tak samo, kiedy sobie coś wyobrażamy, jak i wtedy, gdy daną rzecz fizycznie widzimy. Ludzki umysł reaguje więc na słowa, tworząc obrazy.
     Nie bez znaczenia jest to, w jaki sposób się modlimy, czyli – jakie myśli wysyłamy w przestrzeń. Na drodze własnych poszukiwań i doświadczeń zauważyłam, że najskuteczniejsza modlitwa to rozmowa serca – czyli wejście do swojej świątyni serca, w cichą jego przestrzeń i trwanie z Bogiem choćby przez krótką chwilę w Teraz.
      Jeśli jednak ludzie wybierają poprzez swoją modlitwę cierpienie i nieustające błaganie – należy to uszanować. Mają prawo do cierpienia, niedostatku, smutku – takie samo, jak inni do szczęścia, radości i miłości – wynikające z  prawa wolnej woli, czyli swobodnego wyboru. Bo, jak już nie raz wspominałam, każdą myślą, którą powołujemy do istnienia – wybieramy.
     Czy stosowne jest modlić się za innych? Gdy nas o to poproszą – myślę, że tak! Jednak kiedy nasza wspaniałomyślność wynika z chęci zmienienia kogoś według naszych wyobrażeń, z potrzeby „przeciągnięcia kogoś na swoją stronę”, aby nie byli tacy „źli”, jest to niczym innym jak ingerencją w przestrzeń drugiego człowieka i w jego prawo do wolnej woli.
     Nie musimy nikogo zmieniać, aby świat stał się piękniejszy! Zmieńmy siebie, a świat, który jest naszym lustrem, odpowie na naszą zmianę.
Na koniec pragnę przytoczyć słowa współbrzmiące z moimi rozważaniami na temat modlitwy:
     Po pierwsze, spędzaj więcej czasu w swoim Wewnętrznym Pokoju, to jest metafora wszystkiego, kim jesteś. Tam są pieśni, tam są tony, tam jest harmonia, która pochodzi od ciebie. Wędrowałeś ulicami na zewnątrz domu, patrząc i poszukując. Podróżowałeś autostradami od miasta do miasta, szukając tych swoich części. Przynieś to teraz do środka. Słuchaj wibracji. Naucz się tutaj odpowiadać na własne pytania i tutaj szukaj nowych zrozumień. – Tobiasz
    
Warto dodać, żeby modląc się używać czasu teraźniejszego, czyli tak, jakby to, o co prosimy – już się otrzymało. W takiej bowiem modlitwie zawarta jest wiara w nieograniczoność i wspaniałomyślność Boga/Wszechświata, który realizuje nasze idee w chwili, gdy tylko o nich pomyślimy. Jeśli nieustannie o coś prosimy, mówiąc: „daj nam” to nasza prośba będzie się oddalała, bo wciąż będzie miała nastąpić w przyszłości. Dlatego najpiękniejszą i bardzo skuteczną jest modlitwa dziękczynna. Serce wypełnione wdzięcznością to bardzo wysokie wibracje, które z pewnością przebiją się przez zasłonę. Dziękujmy więc za to, czego doświadczyliśmy, jak również za to, czego pragniemy – w sposób, jakbyśmy to już otrzymali.
      Poniżej, dla tych, którym trudno jest wejść w przestrzeń swojego serca, wklejam film „Cicha modlitwa Tobiasza”, który jest  pięknym dopełnieniem moich rozważań. W tej cichej modlitwie zawarte jest wszytko, co moim zdaniem być powinno: Miłość, dziękczynienie, przebywanie w przestrzeni serca i cisza, którą się słyszy pomiędzy nutami i słowami. Muzykę skomponowała nasza przyjaciółka Anna Kawiak, której szczera intencja serca, aby nuty zaistniały w rezonansie Tobiaszowych słów, została wysłuchana w postaci tej oto cudownej kompozycji