a-new-earth-and-heaven

      Coraz bliżej do magicznej daty, która niesie ze sobą wiele pytań, wiele dylematów, także niepewności, a w licznych  przypadkach również – strach. Jedni oddają się medytacji, inni radośnie oczekują Wzniesienia, o którym się wiele teraz mówi, a jeszcze inni udają, że właściwie nic się nie dzieje lub też rzeczywiście nie widzą tego, że świat, jaki znali, po prostu przemija. Wielu ludzi z najbliższego mi otoczenia wydaje się nawet nie zainteresowanych tym, że klimat się zmienia, że warunki atmosferyczne płatają niejednego figla, że słońce również inaczej się zachowuje, że delfiny odchodzą – wręcz mówi się nawet o samobójstwach tego gatunku, który sprawia wrażenie, jakby spełnił już swoją rolę w przenoszeniu i utrzymywaniu cennych wibracji do dnia dzisiejszego i nie chce już dłużej służyć. Nie sposób przecież nie zauważyć, że w różnych zakątkach Ziemi z nieba, niczym deszcz, spadają martwe ptaki, że Ziemia pęka, woda zalewa, że naszym globem wstrząsają ruchy tektoniczne, a wszystko to dzieje się w zdwojonym jakby tempie. Jednym słowem: koniec świata!
     Różne prognozy co do przyszłości są nam przedstawiane, wiele przepowiedni dotyczących obecnego czasu krąży dokoła. Jedne mówią o totalnej zagładzie, inne o przejściu Ziemi do wyższego wymiaru i w kroczeniu w okres zwany Epoką Serca czy też Złotą Erą, w którym odzyskamy swoją moc i utracone połączenie ze Źródłem, w której dualizm będzie już tylko wspomnieniem. W której  ucichnie wszelka walka, a zapanuje równowaga i harmonia.
     Co się sprawdzi?  Nieraz na tym blogu pisałam, że w życiu manifestuje się to, w co wierzymy, to, czemu poświęcamy swoją uwagę. To jest odwieczne prawo Wszechświata, a więc i w tym przypadku możemy liczyc na to, co nasze serce przyjęło za prawdę.
     W ostatnich czasach wielu ludzi się przebudziło, wielu wyrwało się z hipnotycznego snu, który od tysięcy lat pogrążał ich  w nieświadomości i bezsilności, który doprowadził do tego, że w końcu zapomnieliśmy, kim jesteśmy i Komu podobni!
     Podawane nam wciąż nowe „oprogramowania” w postaci religii, systemów społecznych i innych, oddzieliły nas od Źródła, zastępując go ołtarzykami, rytuałami i wszystkim tym, co odciągało naszą uwagę od własnego wnętrza. Oddający zewnętrznemu, wyimaginowanemu bogu cześć – człowiek stał się niewolnikiem iluzji, którą sam dopuścił do siebie. Wielu z nas uwierzyło w osądzajacego Boga, który do szczęścia potrzebuje ludzkiego cierpienia, kajania się i łez, a którego jeszcze kazano nazywać Dobrym i Miłosiernym!
     Dzisiaj wiemy już, kto żywi się negatywnymi emocjami, a więc nietrudno zrozumieć, jak bardzo zmanipulowani byliśmy i czemu miała służyć energia cierpienia, ciągłych wyrzutów sumienia, czyli cały ten negatywizm zaniżający wibracje, a przyczyniający się do złego samopoczucia i chorób. We Wszechświecie są byty, które żywią się energią nienawiści, cierpienia, zadzdrości – czyli wszystkim tym, co negatywne. Dlatego w niejednej, ciężkiej dla nas sytuacji, zanim popadniemy w złość czy inne, niskie emocje, dobrze jest sobie przypomnieć i mieć na uwadze, kogo karmimy i co zasilamy!
      Ale powrócę znów  do „końca świata”, który w istocie będzie końcem, ale świata iluzji! Będzie przebudzeniem się z długiego, hipnotycznego snu, co zresztą dzieje się już od jakiegoś czasu pod każdą szerokością geograficzną.
     Proces transformacji ruszył już dawno i ludzie zaczynają rozumieć proste zasady panujące we Wszechświecie. Przede wszystkim to, że skoro świat zewnętrzny jest odbiciem ludzkich wnętrz, to jedynym sposobem na to, aby był on piękniejszy i szczęśliwszy, jest pozytywna zmiana w ich sercach: odkrywanie boskości w sobie, zaprzestanie osądzania, powrót do własnej suwerenności i niezależności, w imię której nie musimy już szukać zewnętrznych bogów – których nie ma i nigdy  nie było – oddawać im cześć, energię, a czasem nawet i życie! Nie musimy się kajać i być nieszczęśliwymi po to, by On był szczęśliwszy!
     Obserwując to, co się obecnie dzieje, stwierdzam, że wieki spędzone w przekonaniu, że jesteśmy tylko „marnym prochem” (chociaż – jak w Piśmie Świętym stoi – Bogu podobni, co brzmi paradoksalnie) zrobiło swoje! Bardzo trudno jest odbudować wiarę w siebie, trudno jest uwierzyć, że tylko nasze własne serce może dać nam rozwiązanie przeróżnych dylematów, że tylko w nim tak naprawdę znajdują się całe pokłady wiedzy o nas samych.
      Mało tego, mamy też już wystarczającą wiedzę na temat tego, jak żyć, jak świadomie  tworzyć swój świat, aby odpowiadał naszym pragnieniom, a nie był tylko zlepkiem nieświadomych i chaotycznych myśli oraz przekonań. Zdajemy już  sobie sprawę, że każdą sytuację, każde doświadczenie i ludzi, którzy z nami dzielą życie, przyciągnęliśmy do siebie sami swoimi wibracjami, a więc nasz świat nie jest  wynikiem przypadku, ale dokładnym odpowiednikiem stanu naszego wnętrza. To wszystko, co nas otacza, mówi nam o nas, czasami wręcz krzyczy domagając się zmiany!
     Pisałam już o tym, że nie możemy zmienić drugiego człowieka, ale zawsze i niezmiennie możemy zmieniać siebie, a świadoma, pochodząca z serca zmiana wywoła zmianę w otaczającej nas rzeczywistości. Takie podejście pozwala nam na nieosądzanie każdej sytuacji oraz ludzi biorących udział w naszym doświadczeniu, bo to wszystko my i tylko my powołaliśmy do życia. I dlatego tylko my możemy to usunąć czy odczarować! 
     Nie osądzając, wykraczamy wreszcie poza dualizm, a więc przenosimy się na wyższy poziom egzystencji, w którym to nie ego stanowi o wszystkim, a serce. A przecież o to między innymi w całym procesie Transformacji chodzi. Nie o rytuały, nie o coraz to nowe, często skomplikowane medytacje, ale o prostą wiedzę, którą zaczniemy wreszcie wcielać w życie, a nie tylko mówić o niej.
     Czy musimy więc wciąż szukać lepszych istot od nas, które nami pokierują? Czy wciąż potrzebni nam są – jak nie bogowie to guru, jak nie guru, to ktokolwiek bardziej uduchowiony od nas, kto zdejmie z nas odpowiedzialność, kto udzieli odpowiedzi, kto zapewni nas, że grzechy są nam odpuszczone, że droga, którą podążamy, jest odpowiednia, itd. A przecież mamy nasze serca, które wciąż kołaczą i choćby nie wiem jak okłamywane, uciszane, szpikowane sztucznie narzuconymi ideami, zawsze i niezmiennie będą domagały się Prawdy. Naszej Prawdy – nie czyjejś, ale naszej własnej, do ktorej mamy prawo!
     Myślę, że u wielu z nas – czyli tych, którzy podążają drogą rozwoju duchowego (mam problem z nazewnictwem, gdyż słowo „duchowość” zostało już dawno nadużyte i niektórym z nas może nie kojarzyć się dobrze) lub też poszerzających swoją świadomość – w czasie swej wędrówki doświadczało różnych stanów. Przyzwyczajeni do odgórnego kierownictwa, do pewnych utartych schematów, które nieważne, jak nam służyły, ale za to pozwalały na poruszanie się w układach społecznych z wypisaną na czole etykietką: „poprawny”, „boży”, „prawy” czy „normalny”, zostaliśmy w pewnym sensie nagle pozostawieni samym sobie.
     I w tym momencie z pomocą zaczęły przybywać do nas istoty z różnych wymiarów, które poprzez channelingi wspierały czy też nadal wspierają ludzkość w jej wędrówce do wyższych wymiarów. Nie twierdzę, że wszystkie są złe, ale czy w niektórych przypadkach, nie kryje się  w tym kolejna pułapka? Czyż wielu z nas ponownie nie oddaje się w ręce kolejnego guru, kolejnej iluzji?
     Może się mylę, ale taka jest potrzeba mego serca: aby swymi przemyśleniami dzielić się. Więc robię to.
     Ludzie otwierają swą świadomość na przeróżne rytuały, inicjacje, impulsy nie wiedząc do końca, co przymują i w co się angażują! Robią to dobrowolnie, gdyż zapewniani są pięknymi, pełnymi miłości słowami, że to jest dobre dla ich Wzniesienia, a oni  sami – jak często twierdzą przekazy – nie są w stanie poradzić sobie z tym procesem. Przyjmujemy więc kolejne kody, poddjemy się zabiegom. A przecież z doświadczenia winniśmy już wiedzieć, jak ciężko jest to wszystko usunąć.
     Czyż w tym momencie sprawa nie rozbija się o naszą suwerenność, którą najwyższy czas odzyskać? Czy do tego potrzeba nam rytuałów i obcych kodów? Nie wystarczy nam  nasze ludzkie serce, o którym rozpisywałam się już w poprzednich artykułach? Serce, poprzez które połączeni jestesmy z Wszystkim, Co Jest? Ono jest naszym kodem, ono jest naszą Prawda! Dlaczego po raz kolejny dajemy wiarę temu, że jesteśmy mali, gorsi, a swoje uwielbienie oddajemy każdemu, kto powie, że nas kocha? Czyż na tym polega miłość, że zawierzamy każdemu, tylko nie swemu sercu? Czyż tu nie wychodzi z nas odwieczny bark wiary i miłości do samych siebie?
     Nie jesteśmy od nikogo gorsi, nie jesteśmy mniejsi! Czyż to nie my, Ludzie, jesteśmy najodważniejsi z odważnych, dlatego, że zgodziliśmy się zamknąć w fizycznym ciele, że zgodziliśmy sie zapomnieć, kim jesteśmy, a potem, na skutek licznych doświadczeń – odzyskać wiedzę i pamięć? Że dzięki naszym utarczkom, wzlotom i upadkom stworzyliśmy tysiące uczuć, wzbogacając nimi cały Wszechświat? Przecież to my i tylko my, bogowie w ludzkich ciałach, zgodziliśmy się na ten skok w fizyczność, w wymiar, w którym poprzez odwiecznie panującą grę bieli i czerni, czyli dualizm, doświadczaliśmy niejdnej walki, w której tysiące razy byliśmy ranieni, z której wychodzilśmy raz jako zwycięzcy, innym razem jako pokonani!
     A wszystko po to, aby poprzez zrozumienie faktu, że każda walka, choćby w najpiękniejszej sprawie, rodzi walkę – znaleźć wreszcie nową wartość i wyższy wymiar egzystencji, w którym  biel i czerń, łącząc się we wspólnym tańcu, tworzą upragnioną równowagę i harmonię. Często nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak wielkie bogactwo tkwi w nas, jak wielką gamą uczuć, zrodzonych na skutek ziemskich doświadczeń, jesteśmy obdarzeni. I wreszcie: jak bardzo odważni jesteśmy!
     Dlatego najwyższy już czas zrozumieć, kim jesteśmy i stać się wreszcie Mistrzami dla samych siebie. Idąc wciąż za czyjąś prawdą, łudząc się, że będziemy drugim Jezusem, Buddą, czy jeszcze kimś innym, tylko nie sobą, zawsze będziemy żyć w iluzji, bo każdy z nas – choć jest częścią tej samej układanki – powinien być równocześnie suwerennym Mistrzem! Wielcy Mistrzowie zostali nimi tyko dlatego, że prawdę tę zrozumieli.
     Kończąc, chciałabym raz jeszcze nawiązać do „końca świata”. Już wkrótce przekonamy się, co nam przyniesie. Być może dla niektorych będzie to wielkie „wow!”. Być może niejeden, podobnie jak do tego czasu, nadal będzie trawć w „hipnozie“ i nie zauważając niczego, będzie śnić swój trójwymiarowy sen.
     Mogą przeżyć rozczarowanie ci, którzy budząc się 22 grudnia zobaczą, że skrzydła im nie wyrosły – czyli ci, którzy nie zrozumieli, że aby stać się boskim, trzeba najpierw być w pełni człowiekiem.
     Nie wiem! Ale jedno jest pewne: dla trzymajacych się starych przekonań życie będzie stawało się coraz trudniejsze. Planeta Ziemia wkracza w wyższy wymiar, a więc aby z nią rezonować, musimy dotrzymać jej kroku. Bo tylko wtedy nasze życie będzie swobodnie i lekko płynąć, nie będąc, mówiąc potocznie, „pedałowaniem pod górkę”.
     Pewnie to ostatni wpis przed „końcem świata”.
     Dlatego życzę wszystkim zaglądającym tutaj, aby każdy kolejny dzień umacniał Was w przekonaniu, że nie zasługujecie na etykietkę „marnego prochu”. Abyście coraz śmielej sięgali po własne Mistrzostwo, bo każdy z Was, wszyscy – jestescie NAJODWAŻNIEJSI Z ODWAŻNYCH!
     Kocham Was! 

     Złotobrązowa

     Rozważania na temat fundamentalnych aspektów ludzkiego życia mogą dotyczyć np. naszego kontaktu z Bogiem, modlitwy, wyborów moralnych, ale również sprawy tak zwyczajnej i, wydawałoby się, prostej jak… oddychanie.
     Oddech – również i on, jak zdążyłam się przekonać na swojej drodze rozwoju duchowego – ma niemałe znaczenie. Warto zauważyć, że w kulturze zachodniej był do tego czasu trochę niedoceniony. Piszę „był”, gdyż zauważyłam, że obecnie wszystko ulega zmianie i poszukujący wiedzy człowiek coraz bardziej otwiera się na inaczej pojętą duchowość, w której wielką rolę odgrywa proces zwany świadomym oddychaniem. Dzięki niemu człowiek zaczyna zdawać sobie sprawę zarówno ze swojego wnętrza, jak i swej „powłoki zewnętrznej”. Oddech jest tym, co wiąże ze sobą te dwa obszary ludzkiego istnienia.
     Wiele prawd dotyczących oddechu przekazują nam indyjscy jogini twierdzący, że oddech jest bramą do doskonałości. Również mistrzowie buddyjscy odsłaniają niejedną tajemnicę tego procesu.
     Co możemy zyskać dzięki świadomemu oddychaniu i w jaki sposób możemy sobie pomóc prawidłowo oddychając?
     Ponieważ oddechowi poświęconych jest wiele publikacji oraz stron internetowych, wiedza na ten temat jest dość obszerna i łatwo dostępna dla każdego, skupię się tylko na podstawowych sprawach związanych z tym zagadnieniem. Powołam się tu na własne doświadczenia i obserwacje.
     Oddech jest nieustającą funkcją naszego organizmu i wydawałoby się, że wszyscy wiemy, jak oddychać. Ale czy tak jest w istocie?
     Gdy byliśmy dziećmi, uczono nas pisać, czytać, wychowywano nas, ale rzadko kiedy dawano wskazówki i uwagi dotyczące oddechu. Z tą kwestią pozostawaliśmy zdanymi na samych siebie. Często zdarzało się, że nasz oddech był za szybki, innym razem tak płytki, że  kończył się ledwo w klatce piersiowej, bo najważniejsze było, żeby w ogóle zaistniał. Często mówiło się: „oddycha – znaczy: żyje!”. Ale czy to jest życie?
Okazuje się, że oddech jest  nie tylko procesem biologicznym, ale i emocjonalnym, a nasza psychika jest z nim mocno powiązana. Ileż to razy w ciągu dnia jego rytmiczność zmienia się pod wpływem tego, co przeżywamy albo pod wpływem myśli, jakie nas nawiedzają.
     Kiedy oddychamy świadomie, koncentrując się na samym procesie oddychania, czyli obserwując, a raczej odczuwając, powietrze wpływające nam przez nozdrza, idące w głąb naszego ciała – uwalniamy nasz  umysł. Pozwalamy odpłynąć naszym myślom, problemom, nie załatwionym sprawom, tworząc przestrzeń, w której wreszcie możemy poczuć, że istniejmy.
     Dla niektórych nie jest łatwe znalezienie się w danej chwili w tak zwanym „Teraz”. Jednak praktykowanie świadomego oddechu jest doskonałą, nieuciążliwą metodą pomocną w osiągnięciu tego stanu. Kiedy nie rozpamiętujemy przeszłości lub też nie wybiegamy w przyszłość, znajdujemy się właśnie w chwili obecnej, czyli w – nie bez przyczyny tak nazywanej przez niektórych – „boskiej chwili”. Kiedy uciekamy z „Teraz”, przepada nam teraźniejszość, czyli po prostu nie żyjemy w pełni!
     Dlatego też niektórzy, nieustannie obciążeni problemami, nie dość, że nie rozwiązują sensownie swoich życiowych spraw – bo nie sposób w zmęczonym, zagmatwanym umyśle odszukać właściwego rozwiązania – to nie potrafią się również niczym prawdziwie i szczerze cieszyć. Wszystko, czegokolwiek doświadczą, nawet najradośniejsze chwile, pokryte będą cieniem tychże problemów. W konsekwencji nie będą doświadczane w pełni i nawet mogą pozostać niedostrzeżone.
Kiedy po raz pierwszy dowiedziałam się o świadomym oddechu – nie dowierzałam. Lekceważyłam wszystkie docierające do mnie informacje, aż wreszcie, przynaglona stanem  zdrowia, postanowiłam spróbować. Zaczęłam od dosłownie pojedynczych, świadomie łapanych oddechów. Było to nieudolne, bo jak się okazało, opanować umysł nie jest rzeczą łatwą, a nie ma takiej możliwości, aby oddychać świadomie i równocześnie myśleć o czymkolwiek.
     Jednak: trening czyni mistrza – i w miarę upływu czasu proces ten wydłużał się do trzech, pięciu, a nawet dziesięciu oddechów. Potem oddychałam świadomie kiedy tylko przypomniałam sobie o tym: podczas prowadzenia auta, oglądając telewizję, słuchając muzyki, stojąc w kolejce…
     W pewnym momencie zauważyłam, że mój umysł „zwolnił” i ku mojemu zdziwieniu – w ciągu dnia – zaczęły pojawiać się coraz dłuższe momenty, kiedy będąc w „Teraz” zapominałam o wszystkim i zanurzałam się w „słodkim błogostanie”. Okazuje się, że opanowanie umysłu jest możliwe i choćby to było na początku tylko częściowe i krótkotrwałe, daje człowiekowi wielką ulgę, przynosi pozbycie się niepotrzebnego balastu, a zdający sobie sprawę z tego wszystkiego człowiek zaczyna rozumieć, że dzięki świadomemu oddechowi jest w stanie dysponować i zarządzać umysłem według swoich potrzeb.
     Często dzieje się tak – i znam to ze swoich przeszłych doświadczeń – że jest odwrotnie: to nasze rozbiegane, nieopanowane myśli rządzą nami, tworząc chaotyczna rzeczywistość, a rozum wymyka się spod kontroli i przestaje być „narzędziem w naszych rękach”.
     Świadomy, wprowadzony w głąb ciała oddech, rozprowadza w nim energię, której tak wiele tracimy nie tylko na naszą aktywność w ciągu dnia, ale i na niepotrzebne, natrętnie atakujące nas myśli. I właśnie dlatego ta funkcja jest tak cenna i ważna.
Cały proces zaczyna się już od samej obserwacji siebie i swojego oddechu, bowiem obserwowanie już czyni nas świadomymi. Ludzie, którzy łatwo ulegają emocjom, którzy szybko się stresują, oddychają również bardzo szybko i płytko jednocześnie. W ciele energetycznym, które także posiadamy, powstają wówczas blokady, energia przestaje krążyć, a w dalszej konsekwencji osłabiony zostaje system immunologiczny. Wtedy nasze fizyczne ciała chorują.
     Zwiększony przepływ energii wpływa więc na  proces samoleczenia naszego ciała. Ludzie szczęśliwi, optymiści oddychają „pełną piersią”, czyli głęboko i swobodnie. Dlatego rzadziej dopadają ich choroby i różne niedomagania.
     Ciało ludzkie niejednokrotnie czuje się „niedokarmione” energetycznie i gdy się tak dzieje,  samo o energię się doprasza. Zaczynamy wtedy ziewać. Ziewamy nie tylko wtedy, gdy chce nam się spać, ale również wtedy, kiedy nasze ciała chcą „podładować akumulatory”. Dostarczana wraz z oddechem energia pobudza wszystkie komórki, stające się dzięki niej bardziej efektywnymi, nie mówiąc o mózgu, którego ożywione energią neurony – uaktywniają go. Człowiek wypełniony energią jest radosny i pełen życia. Nie bez przyczyny o ludziach, którzy nie maja siły, werwy i ochoty na nic, mówi się, że są bez energii – bo w istocie jej nie mają!
     Dlatego zachęcam wszystkich do poświęcenia kilku choćby minut w ciągu dnia na doskonalenie swojego oddechu i pozwolenie sobie na pobierania tego bezcennego lekarstwa, które Bóg/Wszechświat oferuje nam za darmo. Wchłaniana wraz z każdym oddechem życiodajna energia, zwana również Praną, jest dostępna dla każdego i w każdej ilości. A jakże często nie wiemy nawet o jej istnieniu! To ona odmładza i leczy nasze ciała. Ona sprawia, że nasze zmysły stają się bardziej wyczulone, a system nerwowy regeneruje się. Ona dodaje mocy naszym zdolnościom twórczym, usuwa zmęczenie i powoduje, że wypełniony nią człowiek – promieniuje, a jego pozytywne wibracje oddziałują na otoczenie.
     Pragnę jeszcze dodać, że dzięki świadomemu oddechowi pozbyłam się uciążliwej bezsenności, dręczącej mnie od bardzo wielu lat. Na skutek doświadczeń z przeszłości w mojej świadomości neuronowej zaistniał program-zaburzenie, będący śladem tych doświadczeń. To, co nie pozwalało mi zasnąć, to były moje myśli, które generował ów program.
     Na szczęście na mojej drodze stanął ktoś, kto pomógł mi odkryć prawdziwą przyczynę bezsenności i zapewnił, że dzięki metodzie oddechowej, którą dla mnie opracował, można zaburzenie z  powodzeniem usunąć. Aby wyłączyć ten program, musiałam postarać się o czystość umysłu, w czym pomogła mi stosowana codziennie przed zaśnięciem metoda oddechowa, która z dnia na dzień starannie i z coraz lepszym skutkiem blokowała ten program. Bezsenność została opanowana. Nie udało się to od pierwszego razu, ale muszę przyznać, że warto było zastosować się do rady i pooddychać świadomie, aby wreszcie – po trzydziestu latach – odrzucić wszelkie środki nasenne!
     Dajamanti Sek-Ki, Przyjacielu – dziękuję!!!
     Poniżej zamieszczam materiały, które mogą pomóc w doskonaleniu świadomego oddechu:
     Oddech Życia

http://www.crimsoncircle.com/Shaumbra/Oddech%C5%BBycia/tabid/6638/Default.aspx

     Oddychanie całym ciałem: