Rozważając tematy dotyczące duchowości, a więc naszych relacji z Bogiem, z którym od początku istnienia człowiek nieustannie próbuje nawiązać kontakt, nie sposób nie poruszyć spraw związanych z modlitwą, bo i w związku z nią nasuwa się wiele pytań i przemyśleń.
     Jaka modlitwa jest Bogu miła? Która jest bardziej skuteczna? Czy każda pojawiająca się myśl jest również modlitwą? Czy wypowiadane formułki, narzucone nam odgórnie, w których jedynym sposobem przekazywania naszych intencji są poruszające się usta, a nie serce, poprzez które połączeni jesteśmy z Bogiem/Wszechświatem, mogą dotrzeć do Nieba?
     Wielokrotne, automatyczne powtarzanie tych samych sformułowań zakotwicza się w naszej podświadomości, a w dalszej konsekwencji powoduje realizację naszych próśb i modlitw – a raczej, należałoby chyba powiedzieć: tego, z czego nie zdajemy sobie sprawy, że prosimy. Bo kiedy usta bezmyślnie powtarzają („klepią”) i nie ma w nas wyciszenia, w przestrzeni pomiędzy słowami pojawiają się obrazy, chaotyczne myśli, które zawsze nasączone są jakimiś uczuciami. To one ostatecznie stają się nośnikiem, one docierają i one będą się realizowały.
      Co przyjmuje nasza podświadomość, kiedy tysiąckrotnie odwołamy się do ran Chrystusa? Albo do serca włócznią przebitego? Albo do Krwi tryskającej z Jego boku lub spod korony cierniowej? Doskonale zdajemy sobie sprawę z wielkiej roli wyobraźni, która wraz ze słowami i uczuciami tworzy naszą rzeczywistość.
     Współcześni naukowcy niejednokrotnie już udowodnili, że nasz mózg reaguje tak samo, kiedy sobie coś wyobrażamy, jak i wtedy, gdy daną rzecz fizycznie widzimy. Ludzki umysł reaguje więc na słowa, tworząc obrazy.
     Nie bez znaczenia jest to, w jaki sposób się modlimy, czyli – jakie myśli wysyłamy w przestrzeń. Na drodze własnych poszukiwań i doświadczeń zauważyłam, że najskuteczniejsza modlitwa to rozmowa serca – czyli wejście do swojej świątyni serca, w cichą jego przestrzeń i trwanie z Bogiem choćby przez krótką chwilę w Teraz.
      Jeśli jednak ludzie wybierają poprzez swoją modlitwę cierpienie i nieustające błaganie – należy to uszanować. Mają prawo do cierpienia, niedostatku, smutku – takie samo, jak inni do szczęścia, radości i miłości – wynikające z  prawa wolnej woli, czyli swobodnego wyboru. Bo, jak już nie raz wspominałam, każdą myślą, którą powołujemy do istnienia – wybieramy.
     Czy stosowne jest modlić się za innych? Gdy nas o to poproszą – myślę, że tak! Jednak kiedy nasza wspaniałomyślność wynika z chęci zmienienia kogoś według naszych wyobrażeń, z potrzeby „przeciągnięcia kogoś na swoją stronę”, aby nie byli tacy „źli”, jest to niczym innym jak ingerencją w przestrzeń drugiego człowieka i w jego prawo do wolnej woli.
     Nie musimy nikogo zmieniać, aby świat stał się piękniejszy! Zmieńmy siebie, a świat, który jest naszym lustrem, odpowie na naszą zmianę.
Na koniec pragnę przytoczyć słowa współbrzmiące z moimi rozważaniami na temat modlitwy:
     Po pierwsze, spędzaj więcej czasu w swoim Wewnętrznym Pokoju, to jest metafora wszystkiego, kim jesteś. Tam są pieśni, tam są tony, tam jest harmonia, która pochodzi od ciebie. Wędrowałeś ulicami na zewnątrz domu, patrząc i poszukując. Podróżowałeś autostradami od miasta do miasta, szukając tych swoich części. Przynieś to teraz do środka. Słuchaj wibracji. Naucz się tutaj odpowiadać na własne pytania i tutaj szukaj nowych zrozumień. – Tobiasz
    
Warto dodać, żeby modląc się używać czasu teraźniejszego, czyli tak, jakby to, o co prosimy – już się otrzymało. W takiej bowiem modlitwie zawarta jest wiara w nieograniczoność i wspaniałomyślność Boga/Wszechświata, który realizuje nasze idee w chwili, gdy tylko o nich pomyślimy. Jeśli nieustannie o coś prosimy, mówiąc: „daj nam” to nasza prośba będzie się oddalała, bo wciąż będzie miała nastąpić w przyszłości. Dlatego najpiękniejszą i bardzo skuteczną jest modlitwa dziękczynna. Serce wypełnione wdzięcznością to bardzo wysokie wibracje, które z pewnością przebiją się przez zasłonę. Dziękujmy więc za to, czego doświadczyliśmy, jak również za to, czego pragniemy – w sposób, jakbyśmy to już otrzymali.
      Poniżej, dla tych, którym trudno jest wejść w przestrzeń swojego serca, wklejam film „Cicha modlitwa Tobiasza”, który jest  pięknym dopełnieniem moich rozważań. W tej cichej modlitwie zawarte jest wszytko, co moim zdaniem być powinno: Miłość, dziękczynienie, przebywanie w przestrzeni serca i cisza, którą się słyszy pomiędzy nutami i słowami. Muzykę skomponowała nasza przyjaciółka Anna Kawiak, której szczera intencja serca, aby nuty zaistniały w rezonansie Tobiaszowych słów, została wysłuchana w postaci tej oto cudownej kompozycji
 

     Jak już pisałam, moją młodość i dzieciństwo spędziłam kierując się i wyznając reguły oraz zasady, jakie narzuciła mi religia. Tak wiec to ona określała moją prawdę. Przez jej pryzmat oceniałam i odbierałam świat, postrzegałam rzeczywistość, ludzi i każde doświadczenie życiowe. Nie zdawałam sobie wcześniej z tego sprawy, że kryteria, jakie przyjęłam, nie wypływały z mojego serca, czyli nie były moimi, ale tych, którzy te prawdy wykreowali.

      Ale stopniowo… Długa była droga do tego, co teraz nazwałabym neutralnością, pewnego rodzaju czystością i klarownością, bowiem przejście z jednej świadomości w drugą to proces, który potrzebuje czasu i zrozumienia.
     Nie na darmo żyję w kraju, a właściwie w mieście , w którym ścierają się ze sobą wszystkie niemalże kultury, religie, a więc i różne świadomości. Nie sposób przejść obojętnie obok tego faktu i nie poświęcić mu odrobiny swojej uwagi.
     Przyszedł czas, że odważyłam się wychylić nosa ze swojego podwórka i zajrzeć gdzie indziej. Sięgnęłam po pierwsze lektury, które w miarę upływu czasu stawały się coraz odważniejsze, coraz bardziej odbiegające od tego, co mi wpajano. Muszę przyznać, że w pewnym momencie poczułam się jak w środku wielkiego targowiska, gdzie z każdej strony, z każdego straganu dobiegają głosy handlarzy: mój towar lepszy, mój zdrowszy, mój niepowtarzalny! Kakofonia, bełkot, karuzela – takie słowa przychodzą mi na myśl na określenie tego, co czułam. Gdzie jest prawda? Kim jest Bóg? Dlaczego każdemu jawi się on inaczej? Skoro światem rządzi jedna Siła, jedna Obecność, jedna Inteligencja, to dlaczego mistykom katolickim w wizjach objawia się ukrzyżowany Chrystus, innym Budda, jeszcze innym Kryszna itd… Czy to Bóg dostosowuje się do ludzkich wierzeń, czy też ludzie ulegają halucynacjom?
     Różne pytania przewijały się przez mój umysł. Ponieważ natura obdarzyła mnie pewnymi cechami poznania pozazmysłowego – można powiedzieć: o zabarwieniu mistycznym – wiele doświadczeń przeżywałam osobiście i dzięki temu łatwiej mogłam zrozumieć, jakie prawa tym wszystkim rządzą.
     Tak jak pisałam, w młodości zaczytywałam się w literaturze religijnej. Czytałam wszystko, co wpadło mi w ręce – w tym wiele pozycji dotyczących żywotów Świętych. Pragnęłam duchowości, pragnęłam rozwoju, ale poruszałam się po bardzo wąskiej ścieżce. Śledząc świętość Wielkich katolickich zauważyłam, że prawie każdy z nich doświadczał walki ze złem. Złem, które manifestowało się w ich życiach w różnoraki sposób, a w niektórych przypadkach – materializowało się!
     Jakaż siła to powodowała? Co wyzwalało tak potężną manifestację zła, które – jak czytamy w opisach – krzywdziło ich nawet fizycznie?!
     Nasiąknięta tak rozumianą świętością, sama zaczęłam doświadczać takiego właśnie niefizycznego świata, który – wbrew temu, czego mnie uczono: że Bóg jest Miłością – objawiał mi się jako zaprzeczenie tego stwierdzenia. Przepojona przekonaniami, że im większa świętość, tym większe ataki zła, zaczęłam otrzymywać potwierdzenie tego poglądu. Pamiętam wizje, w których manifestujące się w różnoraki sposób zło próbowało mnie atakować. Nie były to przyjemne doświadczenia, a bezsilność, jaka mnie wtedy ogarniała, była bardzo dotkliwa.
     Jednak był w tym  wszystkim jeden mały plus. Poczynione w kościele różne rytuały i zabezpieczenia w pewien sposób działały. Prawdopodobnie świadomość, że przyjęłam szkaplerz, robiła swoje i owo zło każdorazowo zatrzymywało się jak przed pancerna szybą – nie miało do mnie całkowitego dostępu. Czy to mnie uspokoiło, czy to pozwoliło spokojnie zasypiać? Przecież wizje powracały, a ja pragnęłam, aby ich w ogóle nie było!   
      Mijały dni, tygodnie, lata, a ja coraz odważniej wkraczałam w świat szerzej pojętej duchowości. Słowo „duchowość” zaczęło mieć dla mnie inne znaczenie i pomału przestawałam go utożsamiać z religijnością. Z tej kakofonii różnych opinii i poglądów, zaczął przebijać się cichutki głosik: słuchaj swego serca.
      Wielu naukowców w dzisiejszych czasach dowodzi, iż serce ludzkie to nie tylko mięsień, nie tylko organ tłoczący krew, ale coś znacznie ważniejszego. Pod względem elektromagnetyki jest czymś o wiele mocniejszym niż umysł! Nie, nie przekreślam roli i mocy umysłu. Jest ona wielka – ale dzisiaj wiem, że prawidłowo wykorzystać tę moc można tylko poprzez stworzenie połączenia pomiędzy jednym i drugim. Poprzez serce jesteśmy połączeni z Wszechświatem/Bogiem. To ono, jeśli mu pozwolimy, otworzy nam bramę do intuicji, do mądrości odartej z niejednej iluzji, jaką wytworzyło utożsamiające się z narzuconymi poglądami ego.
      Przy pomocy różnych programów świadomościowych, rozmaitych ograniczeń – przede wszystkim religijnych – ograbiono nas z intuicji! Odcięto nas od wiedzy, którą – z racji tego, że jesteśmy Bogu podobni – mamy w sobie. Dzisiaj zrozumiałam, dlaczego duchowni tak bardzo przestrzegają przed tzw. wchodzeniem w siebie, przed kulturą Wschodu, która proponuje  wyciszenie umysłu i  zapanowanie nad własnymi emocjami oraz wnętrzem.
      Nie chcę tu przeceniać ani jednej, ani kwestionować drugiej religii, bo choć wszystkie są piękne, to żadna jednak nie jest wystarczająca. Religie, wprowadzając postać osobowego Boga-Stwórcy, kierującego się według twórców tychże religii nakazami, zakazami i prawami, w pewnym sensie odcięły człowieka od poszukiwań wiedzy w sobie. Cała wiara podana została z zewnątrz jak obiad na tacy. Poznajemy Boga nie poprzez doświadczanie, a przez narzucenie gotowych reguł, według których mamy działać. Przypomina to czynność, w której do naszego komputera wprowadzamy gotowy program służący konkretnemu celowi. Idee, teorie i dogmaty wytyczające człowiekowi drogę i kierunki postępowania są równocześnie czymś osłabiającym jego możliwości otwarcia się na nowe doświadczenia i ograniczają głębsze poznanie. Jakże trafne jest stwierdzenie, że kłamstwo powtórzone 1000 razy staje się prawdą! W czasach Internetu dobrze wiemy, w jaki sposób manipuluje się spuścizną wielkich mistrzów i postaci, na fundamencie których powstały największe wyznania religijne. Dla człowieka nie poszukującego, nie myślącego staje się prawdą to, co zostało mu zasugerowane i co usłyszał wiele razy.
      Uważam, że całkiem śmiało można porównać to z hipnozą. Wiara w jakąkolwiek religię, choć na początkowym etapie może być w pewnym sensie otwarciem się na Boga, to jednak w dalszej konsekwencji uniemożliwia szersze zgłębienie i poznanie, a to z powodu zainstalowanego w niej programu, który wszystko, co z nim sprzeczne, będzie eliminować i odrzucać.
      Cóż więc można usłyszeć wchodząc w siebie? Czego doświadczyć? Boga czy skutków zainstalowanego oprogramowania?
      Tak więc im groźniejszy Bóg, im bardziej osądzający, tym straszniejsze objawienia i manifestacja, a wszystko to na poziomie naszej wiary! Niepracujący nad czystością „swojej świątyni” człowiek nie usłyszy w niej nic więcej poza zgiełkiem, którego i ja do pewnego momentu doświadczałam. Nie zobaczy Aniołów grających na harfach, ale najczęściej to, co utożsamiamy z ciemnością, a co religia nazywa diabłem czy złymi duchami. Niejednokrotnie słyszałam na kazaniach, jak to medytacja spowodowała, że ludzie praktykujący ją napadani byli przez złe duchy – co musiało się kończyć interwencją egzorcysty! A to tylko człowiek zobaczył w sobie owoc swojej wiary, czyli to, co przyjął za prawdę.
      Tak jak napisałam wyżej, nasze wierzenia są motorem wszelkich manifestacji, a według słów: „Jako w Niebie, tak i na Ziemi” – zasada ta obowiązuje również po drugiej stronie zasłony.  Dlatego należałoby się zastanowić, czy człowiek, który nie potrafił stworzyć sobie spokoju – czyli nieba – tu, na Ziemi, osiągnie go z chwilą śmierci i po niej? Czemu więc służy wywieranie na ludziach presji w postaci zaszczepionego w nich strachu przed piekłem i diabłami? Osiągnięciu harmonii i łączności z Bogiem, czy przeciwnie: aby nigdy do Niego nie dotarli? Czy wystraszony człowiek, który nigdy nie wchodzi w cichą przestrzeń swojego serca – bo nawet nie wie, że ją ma – którego umysł „papla” bez końca, jest w stanie usłyszeć głos Boga?
      I tak pomału  zaczął docierać do mnie fakt, że taką mamy prawdę, w jaką wierzymy.
      Bóg nie obwarował nas ograniczeniami co do wiary w Niego. Dał nam wolny wybór prawdy, a to, co wybierzemy, będzie się odzwierciedlało w naszym życiu codziennym i duchowym. Dlatego tylko i wyłącznie od nas zależy, czego więcej doświadczymy: Miłości czy Ciemności – bo we Wszechświecie, między innymi, panuje jedna prosta zasada, którą starannie i z wyrachowaniem zakryto przed człowiekiem: że to, na czym się koncentrujemy, czemu się oddajemy – rośnie w siłę i materializuje się w życiu oraz po śmierci. Czy święci musieli tyle energii tracić na swoje utarczki ze złem? Czy objawiałoby się go tyle w ich życiu, gdyby sami nie dodawali mu mocy?  To była walka, a przecież walka rodzi walkę, każda siła – przeciwsiłę… 
      Jezus przyniósł na świat przykazanie miłości, a nie permanentną wojnę! On leczył świat sobą, swoją emanacją. Nie osądzał, nie walczył, kochał wszystko, co jest – i to wystarczyło. Dlatego właśnie na Miłości powinniśmy się skoncentrować, aby móc jej  później doświadczać. 
      Na zakończenie dodam, że śpię już spokojnie, moje sny pozbawione są walki, bo i we mnie jej nie ma, a złe moce rozpuściłam wiarą w Miłość, w której moc uwierzyłam i której doświadczam teraz na każdym kroku.
      A co z wizjami? Zmieniły się. Wszechświat/Bóg dał mi odczuć swe połączenie z Nim i ze wszystkim, co istnieje. To jedno z najpiękniejszych doświadczeń, jakie dane mi było odczuć – pozbawione strachu, a wypełnione bezgranicznym Spokojem i Miłością.
     Miałam możliwość odczuć, że na planie duchowym jesteśmy połączeni, jesteśmy jednością – wszyscy i wszystko, co istnieje, jest Nim. Jesteśmy Nim będąc w ciele i poprzez nasze ciała manifestuje się Jego boskość. Bóg, ten Wielki, Nieogarnięty doświadcza fizyczności poprzez naszą cielesność! I to dlatego nasze ciała w istocie są świątynią! Świątynią, którą zamieszkuje Bóg. To przez nasze ziemskie doświadczenia On wzbogaca się. Wraz z nami raduje się i smuci, pozwala się ograniczać, wyzwala się, jest również nieroztropny wraz z nami i mądry, gdy tak zadecydujemy… A wszystko to na nasze życzenie. 
     Dlatego wszelkie spory religijne, udowadnianie sobie, targowanie się, która koncepcja lepsza czy gorsza – do niczego nie prowadzą.
     Dopóki człowiek nie stanie na poziomie swojego Serca i nie odwoła się do niego, jego prawdy będą prawdami narzuconymi. A ponieważ w nie uwierzy, znajdą potwierdzenie w jego życiu.

                                                                                                    Złotobrazowa

     Ponizej wklejam film pt.”Przeslanie Nadziei”, który oprócz pięknego, tytułowego przesłania zawiera w sobie wiedzę na temt ludzkiego serca, do czego odnosiłam się w moich rozważaniach.

 

     Kochani, dziękuję z całego serca za Wasze pierwsze wpisy! Wiele naprawdę dla mnie znaczą!
Dzisiaj pragnę podzielić się z Wami moim tekstem sprzed lat, kiedy to po raz pierwszy odważyłam się sprecyzować i przelać na papier swoje przemyślenia i obserwacje oraz uczucia, jakie towarzyszyły mi, kiedy moje serce zaczęło buntować się przeciwko prawdom narzuconym. Prawdy te posłusznie przyjmowalam, nie rozumiejąc wtedy, że poza nimi kryje się piękniejszy świat i prawdziwa wolność oraz Bóg, jakiego wreszcie mogę zaakceptować.
Przemyślenia te spisywane były dużo wcześniej. Teraz, dzięki „przepustce” do nowego świata, jakiej sobie udzieliłam, znalazłam wiele odpowiedzi na dręczące mnie wówczas pytania.
Postanowiłam opublikować je, gdyż w czasach, kiedy Światło dociera do nas ze wszystkich niemalże stron, wielu z Was będzie przechodziło podobny proces. Wielu czuje – choć nie zawsze o tym głośno mówi – że „stare” ich nie przekonuje, nie trafia do nich, a obłuda i kłamstwa są już nie do zniesienia. Dlatego być może artykuł ten będzie pewnego rodzaju krokiem do duchowego wyzwolenia i sięgnięcia po „nowe”.
W taki oto sposób zaczęło się moje przebudzenie.

 

 Tajemnice mojej szuflady…

Każdy człowiek przeżywa różne okresy, otrzymuje od życia wciąż nowe doświadczenia, pasuje się z burzami, walczy na zakrętach. Liczne wydarzenia przynoszą każdemu nowe emocje, dostarczają bogactwo przemyśleń, umożliwiają na nowo spojrzeć na otaczający świat i rzeczywistość.
Wszyscy twierdzimy, że życie stało się szybkie, że zabijamy się, aby podołać rozlicznym obowiązkom związanym przede wszystkim z zapewnieniem bytu sobie i rodzinie. Nie zostaje nam wiele czasu na to, aby się zatrzymać, spokojnie usiąść i porozmyślać nad sensem tego wszystkiego, co nas spotyka i czego doświadczamy, czyli nad tym, co zwykło nazywać się „życiem”. Pod tym względem moje życie  nie różniło się od egzystencji wielu innych kobiet żyjących  i wychowujących dzieci na migracji.
Wychowałam się w duchu katolickim, więc już jako dziecko przyswoiłam sobie to, co usłyszałam w domu, w kościele i na lekcjach religii. Przyznam, że wiele spraw już w młodości nie dawało mi spokoju, wiele pytań zaprzątało głowę i dręczyło, ale udawałam wtedy, że  głosów tych nie słyszę. Nie mogło być inaczej, bo wszystko czego mnie uczono, należało przyjmować jako pewnik. Wiadomo przecież, że na tym polega wiara. Oddana Bogu i wierna rodzicielskim chęciom tłumiłam skutecznie wszystkie wątpliwości, ujarzmiałam niepokorne pytania, zaś wszystko, co najbardziej mnie trapiło, co domagało się wyjaśnienia, wkładałam do szuflady z napisem: “Rzeczy nieużyteczne”. I leżały tam te pytania, nie robiły w życiu niepotrzebnego zamieszania, trwałam w wymarzonej harmonii i ładzie.
Potem było małżeństwo, dzieci, emigracja, czyli to pędzące z prędkością światła  życie. Dzieci wreszcie dorosły, a życie tak jaby trochę zwolniło i znalazł się wtedy czas, aby zajrzeć do mojej, jak się okazało,  pełnej po brzegi szufladki. I teraz właśnie  wyciągam z niej zakurzone pytania, przyglądam się niewyjaśnionym problemom i temu, czemu powinnam się wreszcie przyjrzeć.
Mam nadzieję, że to, o czym chcę napisać nie obrazi czytelników. Jestem świadoma, że być może dotknę niejedno ludzkie serce, ale wierzę, że znajdą się i tacy, nie mniej wrażliwi, którzy, podobnie jak ja, pozwolą sobie na chwilę odwagi, by samemu spróbować poszukać odpowiedzi na takie pytania, kierując się własnym sercem i rozumem. Choć przyznać trzeba, że niełatwo łamać sobie głowę takimi problemami po czterdziestce!
Nie tylko wiara katolicka, ale również inne wyznania zakładają bardzo sprytnie, wpajając w świadomość ludzką już od kołyski zasady religijne. Zanim każdy z nas nauczy się samodzielnie myśleć, zanim zacznie odróżniać to, co jest białe, od tego, co jest czarne, prawdę od kłamstwa, zanim jeszcze zacznie logicznie rozumować i obiektywnie oceniać rzeczywistość, ma już wpojone pewne schematy, wdrukowane matryce, zapisane z góry uprzedzenia. Dlatego dojrzałemu człowiekowi bardzo ciężko jest uelastycznić ukierunkowany już rozum, aby spróbować odpowiedzieć samodzielnie na pewne kwestie, które, pomimo zwariowanego tempa i szybkiego życia, z powodu swej wagi powinny być chyba bardziej docenione.
Nauczają  nas, że Bóg jest dobrym, kochającym i sprawiedliwym Ojcem. Osobiście wierzę, że On taki jest, ale treści owego nauczania, tak jak przedstawia je religia, stoją – dochodzę do wniosku – w sprzeczności z ową nauką. Pomyślmy: Czy dobry i sprawiedliwy Ojciec mógłby tak nierozsądnie i niesprawiedliwie rozrzucić ludzi po całej kuli ziemskiej, różniąc ich kolorem skóry,  talentami, zamożnością, dając jednemu dobrych a drugiemu złych rodziców, czyli nie zapewniając ludziom równego startu? Czy kochający i sprawiedliwy ojciec miałby być niesprawiedliwy już na samym wstępie? Czy życie dziecka alkoholika, zboczeńca czy bandyty może równać się z życiem dziecka wychowanego w harmonii przez kochających rodziców? Czy takie dziecko będzie umiało oceniać rzeczywistość i wkraczać w nią z dobrym nastawieniem, bez poczucia krzywdy i bez agresji? Przecież ono już wie, że szczęście i raj nie są dla niego! W imię czego jedne dzieci maja raj a inne piekło?
Długo nad tym myślałam (z racji zaszczepionej we mnie religii niełatwo mi to napisać) ale jedynym racjonalnym wytłumaczeniem, które w tym wzgledzie może obronić sprawiedliwość boską, jest reinkarnacja. Koncepcja ta przez kilka wieków była akceptowana przez Kościół, ale w końcu została odrzucona. Dlaczego tak się stało? Myślę, że każdy człowiek ma możliwość doświadczenia wszystkiego, ale nie dokonuje się to w jednym życiu. Dlatego musimy wcielać się w różne „życia”, aby zbierać doświadczenia i zakosztować wszystkiego, przeżyć każdą emocję, obejrzeć wszystkie odcienie i skosztować wszystkich smaków życia. Na tym polega przecież doświadczenie. Byliśmy więc już bogaci i biedni, porzuceni i odrzuceni, skrzywdzeni, zabijaliśmy i byliśmy zabijani, kochaliśmy i byliśmy niekochani, doswiadczaliśmy niewoli, ale również odbieraliśmy wolność innym….
Często zastanawiamy się, skąd biorą się fobie, lęki czy też talenty, jakie przejawiamy w jakiejś dziedzinie, które towarzyszą nam prawie od kołyski, a nie mogły być dziedziczone po rodzicach. Pytamy, skąd się to wzięło? Przecież w życiu nie zaistniało nic, co mogłoby te fobie czy talenty wywołać?
Nie będę już wspominała o ludziach, którzy pamiętają swoje poprzednie wcielenia.  W dobie internetu wiemy, że tacy istnieją.  Znane są również wyniki badań naukowych nad reinkarnacją. A jednak w XXI wieku łatwiej kogoś uznać za wariata czy zrobić z niego opętanego niż przyjąć fakt o pamięci wcieleń, jako możliwości, która nie powinna być wykluczona w gatunku ludzkim.
Powróćmy do tematu sprzeczności, jaką odczuwamy, odbierając deklaracje o boskiej dobroci i konfrontując je z wizją Boga – mściwego i wiecznie obrażonego na  świat i człowieka despoty. Taki Bóg-Tyran uwielbia ludzkie kajanie się, a sam z wyniosłą obojętnością rozdziela łaski, dzięki którym człowiekowi się wiedzie. Gdy jednak tych łask zbraknie, istota ludzka stacza się na dno. Jeżeli więc te łaski udzielane są wedle jakichś prawideł, to czy mamy wpływ na cokolwiek? Znów cisną się pytania i dylematy, kolidujące z wpojoną od dzieciństwa wiedzą. Nie mogę znaleźć w tym nie tylko sprawiedliwości, ale i logiki. Przyzwyczajono nas do wysokiej samooceny. Jesteśmy szczytem Boskiej twórczości, wręcz arcydziełem. Zadajmy proste pytanie: dlaczego w nas tyle  obrzydliwości  i zła, do którego wstręt czuje ten, który nas stworzył, nasz Ojciec Niebieski?
Natura ludzka wiecznie narażona jest na zło, ma wiele wad i niedoskonałości, grożą jej choroby, ludzkie życie kończy się starością, po której przychodzi śmierć, a po niej – wedle nauk – piekło! Piszę piekło, bo czyż człowiek w ciągu jednego życia  jest w stanie osiągnąć to, czego od niego wymagają?
Prawie wszystkie religie świata ukazują zagniewanego Boga, który przywołując człowieka do porządku, musi  go karać  potopem, stosem czy jeszcze  innymi klęskami. Czy o mściwym ojcu można powiedzieć, że jest dobry? Czy dobry, kochający ojciec chce oglądać swe dziecko wciąż niegodne, zalęknione, obwiniajce i kajające się? Czy tak przedstawiony Bóg, karzący za błędy, do których przecież może nie dopuścić,  jawić się  ma jako Doskonałość i Dobroć, czy też bardziej jako wyzuty z uczuć twór? Pisząc to, nie sprzeciwiam się  Bogu i nie neguję Jego istnienia ale odrzucam obraz, jaki stworzyła Mu religia!
A jak jest z Duchem Świętym? Przytoczę w tym miejscu słowa zasłyszane podczas nauk rekolekcyjnych: „Duch Święty  jest jak wiatr. Nigdy nie wiadomo jak, gdzie i z jaką siłą uderzy”. Podoba mi się to i zgadzam się z tym stwierdzeniem. Jak jednak ma się ono do koncepcji Boga, a tym samym Ducha Świętego? Skoro nie wiadomo jak i gdzie powieje oraz z jaką siłą uderzy, to dlaczego nie wolno odczuwać go swoim sercem tak, jak On rzeczywiście objawia się człowiekowi? Gdzie tu jest miejsce na otwartość wobec Ducha, o której również tyle się mówi, skoro wolno nam odczuwać tylko tyle, ile nam pozwolono? Przecież  Bóg jest nieodkrywalny i nieznajdywalny, jeśli już, to można Go tylko odczuć. Twarzą w twarz nikt Go nigdy nie widział, skąd więc takie przekonanie, że do jednego przemawia Bóg a drugi ma halucynacje lub jest pod wplywem sił nieczystych? Na przestrzeni dziejów chrześcijaństwa nieraz zdarzało się, że bardzo srogo karano za niepoprawność religijną wyznawców, którzy w innych sytuacjach historycznych uznani byli za wzory do naśladowania. Przecież te sprawy są tak delikatne, subiektywne i opierają się tylko na odczuciach a nie na wiedzy! Czy warto było poświęcać tyle istnień ludzkich i prześladować za odmienną wrażliwość? Czy odmienną to znaczy gorszą? To juz na szczęście, w ogólnym rozrachunku, Bóg sam rozsądzi.
Nie godzi się chyba nieodgadnionego Boga nieudolnie dookreślać, czyli ograniczać „stąd – dotąd”, skoro naprawdę wszyscy tak niewiele wiemy.  Patrząc na okazałe budynki, świątynie, które rosną jak grzyby po deszczu, można by stwierdzić, że religia przeżywa rozkwit. Czy tak jednak jest w rzeczywistości? Przecież to nie te zimne kamienie, ani cegły świadczą o stanie naszego ducha, ale nasze gorące serca!  To one powinny  być światynią!
Dlaczego ci, którzy nas nauczają  o doskonałości Boga, studiujący wiedzę o Nim, zgłębiąjacy Jego istotę, ci, którzy twierdzą, że religia jest lekarstwem na całe zło, kompromitują się na taką skalę, oddalają od Boga na całe lata świetlne? Co zawodzi Bóg czy człowiek?
I takie są moje rozmyślania po czterdziestce… Rozmyślania o Bogu i oddającym mu hołd, niedoskonałym człowieku. O Bogu, któremu taki hołd potrzebny jest „jak umarłemu kadzidło”.  Po cóż bowiem Panu Bogu hołd beznadziejnego człowieka? Dlaczego Doskonołaść wymagać by miała uznania od niedoskonałości?
A na koniec dodam, że w tej mojej wolności, na jaką sobie po czterdziestce pozwoliłam, czuje się bliżej Boga niż kiedykolwiek wcześniej. W moim sercu zrobiło się więcej miejsca na tolerancję i akceptację wobec innych ludzi, innych religii, a więc mniej nienawiści  i pychy, którą, jako katolicy, szczególnie się wyróżniamy, a co przejawia się choćby w  daleko posuniętej arogancji wobec innych wierzeń oraz ignorancji wobec zasad innych religii. Nie dopuszczamy do siebie takiej możliwości, że to nie my, ale np. buddysta może mieć  z Bogiem więcej wspólnego, ponieważ, rozumiejąc wartość każdego boskiego stworzenia, szanuje je i nie zabije nawet mrówki.
Dlatego wierzę w jednego, jedynego Boga, który dał człowiekowi wiele sposobów na zgłębianie tajemnic życia, który nie dba, jakim imieniem Go nazywamy, bo na tytułach zależy jedynie głupiemu i pustemu człowiekowi!
I wydaje mi się, że pomimo wszystko, mam o Bogu o wiele lepsze zdanie od tych, którzy fałszywie Go przedstawili. Uważam, że jest On rzeczywiście Doskonałością, że jest Najwyższą Inteligencją, że jest Prawdziwym Stwórcą, który w  chwili tworzenia z rozmachem i bez ograniczeń, na swoje podobienstwo dał człowiekowi wolną wolę i wybór.
Czasem nierozsądnie się z tą wolnością obchodzimy,  ale wynika to stąd, że zapomnieliśmy, kim naprawdę jesteśmy. Na szczęście wierzę, że dobry Bóg dał nam na odświeżenie pamięci trochę więcej czasu niż jedno ludzkie życie, a taka wizja  powinna być pocieszeniem nie tylko dla szarych ludzi, ale również dla tych, którzy tę możliwość z pewnych powodów, kiedys wykluczyli.

Złotobrązowa.