a-new-earth-and-heaven

      Coraz bliżej do magicznej daty, która niesie ze sobą wiele pytań, wiele dylematów, także niepewności, a w licznych  przypadkach również – strach. Jedni oddają się medytacji, inni radośnie oczekują Wzniesienia, o którym się wiele teraz mówi, a jeszcze inni udają, że właściwie nic się nie dzieje lub też rzeczywiście nie widzą tego, że świat, jaki znali, po prostu przemija. Wielu ludzi z najbliższego mi otoczenia wydaje się nawet nie zainteresowanych tym, że klimat się zmienia, że warunki atmosferyczne płatają niejednego figla, że słońce również inaczej się zachowuje, że delfiny odchodzą – wręcz mówi się nawet o samobójstwach tego gatunku, który sprawia wrażenie, jakby spełnił już swoją rolę w przenoszeniu i utrzymywaniu cennych wibracji do dnia dzisiejszego i nie chce już dłużej służyć. Nie sposób przecież nie zauważyć, że w różnych zakątkach Ziemi z nieba, niczym deszcz, spadają martwe ptaki, że Ziemia pęka, woda zalewa, że naszym globem wstrząsają ruchy tektoniczne, a wszystko to dzieje się w zdwojonym jakby tempie. Jednym słowem: koniec świata!
     Różne prognozy co do przyszłości są nam przedstawiane, wiele przepowiedni dotyczących obecnego czasu krąży dokoła. Jedne mówią o totalnej zagładzie, inne o przejściu Ziemi do wyższego wymiaru i w kroczeniu w okres zwany Epoką Serca czy też Złotą Erą, w którym odzyskamy swoją moc i utracone połączenie ze Źródłem, w której dualizm będzie już tylko wspomnieniem. W której  ucichnie wszelka walka, a zapanuje równowaga i harmonia.
     Co się sprawdzi?  Nieraz na tym blogu pisałam, że w życiu manifestuje się to, w co wierzymy, to, czemu poświęcamy swoją uwagę. To jest odwieczne prawo Wszechświata, a więc i w tym przypadku możemy liczyc na to, co nasze serce przyjęło za prawdę.
     W ostatnich czasach wielu ludzi się przebudziło, wielu wyrwało się z hipnotycznego snu, który od tysięcy lat pogrążał ich  w nieświadomości i bezsilności, który doprowadził do tego, że w końcu zapomnieliśmy, kim jesteśmy i Komu podobni!
     Podawane nam wciąż nowe „oprogramowania” w postaci religii, systemów społecznych i innych, oddzieliły nas od Źródła, zastępując go ołtarzykami, rytuałami i wszystkim tym, co odciągało naszą uwagę od własnego wnętrza. Oddający zewnętrznemu, wyimaginowanemu bogu cześć – człowiek stał się niewolnikiem iluzji, którą sam dopuścił do siebie. Wielu z nas uwierzyło w osądzajacego Boga, który do szczęścia potrzebuje ludzkiego cierpienia, kajania się i łez, a którego jeszcze kazano nazywać Dobrym i Miłosiernym!
     Dzisiaj wiemy już, kto żywi się negatywnymi emocjami, a więc nietrudno zrozumieć, jak bardzo zmanipulowani byliśmy i czemu miała służyć energia cierpienia, ciągłych wyrzutów sumienia, czyli cały ten negatywizm zaniżający wibracje, a przyczyniający się do złego samopoczucia i chorób. We Wszechświecie są byty, które żywią się energią nienawiści, cierpienia, zadzdrości – czyli wszystkim tym, co negatywne. Dlatego w niejednej, ciężkiej dla nas sytuacji, zanim popadniemy w złość czy inne, niskie emocje, dobrze jest sobie przypomnieć i mieć na uwadze, kogo karmimy i co zasilamy!
      Ale powrócę znów  do „końca świata”, który w istocie będzie końcem, ale świata iluzji! Będzie przebudzeniem się z długiego, hipnotycznego snu, co zresztą dzieje się już od jakiegoś czasu pod każdą szerokością geograficzną.
     Proces transformacji ruszył już dawno i ludzie zaczynają rozumieć proste zasady panujące we Wszechświecie. Przede wszystkim to, że skoro świat zewnętrzny jest odbiciem ludzkich wnętrz, to jedynym sposobem na to, aby był on piękniejszy i szczęśliwszy, jest pozytywna zmiana w ich sercach: odkrywanie boskości w sobie, zaprzestanie osądzania, powrót do własnej suwerenności i niezależności, w imię której nie musimy już szukać zewnętrznych bogów – których nie ma i nigdy  nie było – oddawać im cześć, energię, a czasem nawet i życie! Nie musimy się kajać i być nieszczęśliwymi po to, by On był szczęśliwszy!
     Obserwując to, co się obecnie dzieje, stwierdzam, że wieki spędzone w przekonaniu, że jesteśmy tylko „marnym prochem” (chociaż – jak w Piśmie Świętym stoi – Bogu podobni, co brzmi paradoksalnie) zrobiło swoje! Bardzo trudno jest odbudować wiarę w siebie, trudno jest uwierzyć, że tylko nasze własne serce może dać nam rozwiązanie przeróżnych dylematów, że tylko w nim tak naprawdę znajdują się całe pokłady wiedzy o nas samych.
      Mało tego, mamy też już wystarczającą wiedzę na temat tego, jak żyć, jak świadomie  tworzyć swój świat, aby odpowiadał naszym pragnieniom, a nie był tylko zlepkiem nieświadomych i chaotycznych myśli oraz przekonań. Zdajemy już  sobie sprawę, że każdą sytuację, każde doświadczenie i ludzi, którzy z nami dzielą życie, przyciągnęliśmy do siebie sami swoimi wibracjami, a więc nasz świat nie jest  wynikiem przypadku, ale dokładnym odpowiednikiem stanu naszego wnętrza. To wszystko, co nas otacza, mówi nam o nas, czasami wręcz krzyczy domagając się zmiany!
     Pisałam już o tym, że nie możemy zmienić drugiego człowieka, ale zawsze i niezmiennie możemy zmieniać siebie, a świadoma, pochodząca z serca zmiana wywoła zmianę w otaczającej nas rzeczywistości. Takie podejście pozwala nam na nieosądzanie każdej sytuacji oraz ludzi biorących udział w naszym doświadczeniu, bo to wszystko my i tylko my powołaliśmy do życia. I dlatego tylko my możemy to usunąć czy odczarować! 
     Nie osądzając, wykraczamy wreszcie poza dualizm, a więc przenosimy się na wyższy poziom egzystencji, w którym to nie ego stanowi o wszystkim, a serce. A przecież o to między innymi w całym procesie Transformacji chodzi. Nie o rytuały, nie o coraz to nowe, często skomplikowane medytacje, ale o prostą wiedzę, którą zaczniemy wreszcie wcielać w życie, a nie tylko mówić o niej.
     Czy musimy więc wciąż szukać lepszych istot od nas, które nami pokierują? Czy wciąż potrzebni nam są – jak nie bogowie to guru, jak nie guru, to ktokolwiek bardziej uduchowiony od nas, kto zdejmie z nas odpowiedzialność, kto udzieli odpowiedzi, kto zapewni nas, że grzechy są nam odpuszczone, że droga, którą podążamy, jest odpowiednia, itd. A przecież mamy nasze serca, które wciąż kołaczą i choćby nie wiem jak okłamywane, uciszane, szpikowane sztucznie narzuconymi ideami, zawsze i niezmiennie będą domagały się Prawdy. Naszej Prawdy – nie czyjejś, ale naszej własnej, do ktorej mamy prawo!
     Myślę, że u wielu z nas – czyli tych, którzy podążają drogą rozwoju duchowego (mam problem z nazewnictwem, gdyż słowo „duchowość” zostało już dawno nadużyte i niektórym z nas może nie kojarzyć się dobrze) lub też poszerzających swoją świadomość – w czasie swej wędrówki doświadczało różnych stanów. Przyzwyczajeni do odgórnego kierownictwa, do pewnych utartych schematów, które nieważne, jak nam służyły, ale za to pozwalały na poruszanie się w układach społecznych z wypisaną na czole etykietką: „poprawny”, „boży”, „prawy” czy „normalny”, zostaliśmy w pewnym sensie nagle pozostawieni samym sobie.
     I w tym momencie z pomocą zaczęły przybywać do nas istoty z różnych wymiarów, które poprzez channelingi wspierały czy też nadal wspierają ludzkość w jej wędrówce do wyższych wymiarów. Nie twierdzę, że wszystkie są złe, ale czy w niektórych przypadkach, nie kryje się  w tym kolejna pułapka? Czyż wielu z nas ponownie nie oddaje się w ręce kolejnego guru, kolejnej iluzji?
     Może się mylę, ale taka jest potrzeba mego serca: aby swymi przemyśleniami dzielić się. Więc robię to.
     Ludzie otwierają swą świadomość na przeróżne rytuały, inicjacje, impulsy nie wiedząc do końca, co przymują i w co się angażują! Robią to dobrowolnie, gdyż zapewniani są pięknymi, pełnymi miłości słowami, że to jest dobre dla ich Wzniesienia, a oni  sami – jak często twierdzą przekazy – nie są w stanie poradzić sobie z tym procesem. Przyjmujemy więc kolejne kody, poddjemy się zabiegom. A przecież z doświadczenia winniśmy już wiedzieć, jak ciężko jest to wszystko usunąć.
     Czyż w tym momencie sprawa nie rozbija się o naszą suwerenność, którą najwyższy czas odzyskać? Czy do tego potrzeba nam rytuałów i obcych kodów? Nie wystarczy nam  nasze ludzkie serce, o którym rozpisywałam się już w poprzednich artykułach? Serce, poprzez które połączeni jestesmy z Wszystkim, Co Jest? Ono jest naszym kodem, ono jest naszą Prawda! Dlaczego po raz kolejny dajemy wiarę temu, że jesteśmy mali, gorsi, a swoje uwielbienie oddajemy każdemu, kto powie, że nas kocha? Czyż na tym polega miłość, że zawierzamy każdemu, tylko nie swemu sercu? Czyż tu nie wychodzi z nas odwieczny bark wiary i miłości do samych siebie?
     Nie jesteśmy od nikogo gorsi, nie jesteśmy mniejsi! Czyż to nie my, Ludzie, jesteśmy najodważniejsi z odważnych, dlatego, że zgodziliśmy się zamknąć w fizycznym ciele, że zgodziliśmy sie zapomnieć, kim jesteśmy, a potem, na skutek licznych doświadczeń – odzyskać wiedzę i pamięć? Że dzięki naszym utarczkom, wzlotom i upadkom stworzyliśmy tysiące uczuć, wzbogacając nimi cały Wszechświat? Przecież to my i tylko my, bogowie w ludzkich ciałach, zgodziliśmy się na ten skok w fizyczność, w wymiar, w którym poprzez odwiecznie panującą grę bieli i czerni, czyli dualizm, doświadczaliśmy niejdnej walki, w której tysiące razy byliśmy ranieni, z której wychodzilśmy raz jako zwycięzcy, innym razem jako pokonani!
     A wszystko po to, aby poprzez zrozumienie faktu, że każda walka, choćby w najpiękniejszej sprawie, rodzi walkę – znaleźć wreszcie nową wartość i wyższy wymiar egzystencji, w którym  biel i czerń, łącząc się we wspólnym tańcu, tworzą upragnioną równowagę i harmonię. Często nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak wielkie bogactwo tkwi w nas, jak wielką gamą uczuć, zrodzonych na skutek ziemskich doświadczeń, jesteśmy obdarzeni. I wreszcie: jak bardzo odważni jesteśmy!
     Dlatego najwyższy już czas zrozumieć, kim jesteśmy i stać się wreszcie Mistrzami dla samych siebie. Idąc wciąż za czyjąś prawdą, łudząc się, że będziemy drugim Jezusem, Buddą, czy jeszcze kimś innym, tylko nie sobą, zawsze będziemy żyć w iluzji, bo każdy z nas – choć jest częścią tej samej układanki – powinien być równocześnie suwerennym Mistrzem! Wielcy Mistrzowie zostali nimi tyko dlatego, że prawdę tę zrozumieli.
     Kończąc, chciałabym raz jeszcze nawiązać do „końca świata”. Już wkrótce przekonamy się, co nam przyniesie. Być może dla niektorych będzie to wielkie „wow!”. Być może niejeden, podobnie jak do tego czasu, nadal będzie trawć w „hipnozie“ i nie zauważając niczego, będzie śnić swój trójwymiarowy sen.
     Mogą przeżyć rozczarowanie ci, którzy budząc się 22 grudnia zobaczą, że skrzydła im nie wyrosły – czyli ci, którzy nie zrozumieli, że aby stać się boskim, trzeba najpierw być w pełni człowiekiem.
     Nie wiem! Ale jedno jest pewne: dla trzymajacych się starych przekonań życie będzie stawało się coraz trudniejsze. Planeta Ziemia wkracza w wyższy wymiar, a więc aby z nią rezonować, musimy dotrzymać jej kroku. Bo tylko wtedy nasze życie będzie swobodnie i lekko płynąć, nie będąc, mówiąc potocznie, „pedałowaniem pod górkę”.
     Pewnie to ostatni wpis przed „końcem świata”.
     Dlatego życzę wszystkim zaglądającym tutaj, aby każdy kolejny dzień umacniał Was w przekonaniu, że nie zasługujecie na etykietkę „marnego prochu”. Abyście coraz śmielej sięgali po własne Mistrzostwo, bo każdy z Was, wszyscy – jestescie NAJODWAŻNIEJSI Z ODWAŻNYCH!
     Kocham Was! 

     Złotobrązowa

     Myśli, słowa, uczucia – wszystko, co wiąże się z pojęciem tworzenia rzeczywistości, a o czym pisałam w poprzednim artykule, nie stanowi jednak pełni w tej sprawie. Bo to wyobraźnia jest siłą napędową w procesie tworzenia, ona jest początkiem tego wszystkiego, czego realnie doświadczamy w świecie fizycznym. Jest ona nieograniczona, a jej moc potężna! Człowiekowi nie wystarcza sama wiedza, bo bez wyobraźni niczego nie da sie powołać do istnienienia.
     Pamiętam jeszcze z czasów szkolnych, kiedy na zajęciach plastycznych niejeden raz obrywaliśmy za to, że na naszych obrazkach drzewa były niebieskie albo trawa fioletowa! A własciwie dlaczego nie? Przecież umysły, które nigdy nie ocierają się o absurd, które wbrew logice nie pobawią się czymś, co nie jest oczywiste i w powszechnej opinii uznane za sensowne, nigdy nie stoworzą czegoś nowego i oryginalnego!
     „Znowu myślisz o niebieskich migdałach!” – każdy z nas chyba słyszał te słowa. Rodzice często przywołują swoje dzieci do porządku, kiedy one zapatrzone w przestrzeń puszczają wodze wyobraźni i stwarzając obrazy zatapiają się w swoich marzeniach. „Wróć na Ziemię!” – krzyczą, kiedy ich pociechy w innych wymiarach, swymi marzeniami, powołują do życia potencjały, które gdyby im nie przeszkadzać, mogłyby tak pięknie zaistnieć w rzeczywistości!
     Oczywiście – jeśli dzieciak ma tendencje do tworzenia negatwynych obrazów, należałoby go z tego stanu wyrwać. Ale nie w przypadku, kiedy marzenia są piękne i kolorowe! Jeden z największych umysłów naszych czasów, Albert Einstein, doceniał rolę wyobraźni, którą stawiał ponad umysłem: Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy, ponieważ wiedza jest ograniczona do tego, co wiemy i rozumiemy teraz, podczas gdy wyobraźnia obejmuje cały świat oraz wszystko, co będzie do poznania i zrozumienia.
    
Zdolność kreowania obrazów w umyśle ma więc wielki związek z tworzeniem własnego życia. Tak jak pisałam, każda myśl ma znaczenie i każde słowo, bo w ślad za nimi pojawiają się obrazy, a więc uruchamiana jest nasza wyobraźnia. Wystarczy np. wypowiedzieć słowo „ogród”, a już nasza wyobraźnia odzywa się i stwarza obraz miejsca, gdzie słońce i kolorowe kwiaty mają swe królestwo.
     Również kiedy opisujemy jakieś zdarzenie, nawet jedno słowo potrafi wywołać w wyobraźni obraz, energetyzując pozytywnie lub negatywnie daną opowieść. Na przykład: „To było makabryczne!”. Słowo „makabryczne” powoduje niskowibracyjne odczucia, a tym samym sprawia, że nasza opowieść tak będzie odbierana zarówno przez opowiadającego – który odczuciami przenosi się na powrót do zdarzenia, które już przeżył – jak i słuchającego.
     Mało tego! Skupiając się na negatywnych doświadczeniach i wciąż wywołując je w wyobraźni, sprawiamy, że w przyszłości czegoś podobnego doświadczymy ponownie – gdyż to naszymi myślami i uczuciami powołujemy wszystko do istnienia.
     W społeczeństwie nie brakuje ludzi, którzy z wielką pasją oddają się negatywnym doświadczeniom. Z wielkim oddaniem pielęgnują je w swojej pamięci, delektując się  bogactwem epitetów opisujących tragedię, cierpienia, traumy, przebyte choroby (ze szczegółowym ich przebiegiem), przytaczając co raz to bardziej krwawe obrazy rodem z filmów grozy. A zdarzenia te w ich życiu jakby się mnożą.
     O takich ludziach zwykło się mówić, że prześladuje ich pech – i w ten sposób odpowiedzialność zrzucamy na czynniki zewnętrzne. Jednak w życiu przypadków nie ma i nic nie dzieje się bez powodu. Jesteśmy Twórcami. Nie ma obok nas kogoś, kto w tym względzie wymierza nam sprawiedliwość i według jakiś odgórnych prawideł rozdaje nam dobre lub złe doświadczenia. My je stwarzamy sami, a miarą ich są uczucia, jakimi się wypełniamy, są nasze myśli i wyobraźnia. Tak więc obserwując swoje życie lub życie drugiego człowieka, łatwo można odgadnąć, jakie myśli zaprzątają mu głowę i czym wypełnione jest jego  serce, bo pomiędzy jednym i drugim – czy tego chcemy czy nie – istnieje zależność.
     Wspominałam już, że moje dzieciństwo oraz lata wczesnej młodości nie należały do szczęśliwych i pamiętam, że często, aby odpocząć, uciekałam do swego wewnętrznego świata, w krainę snów i marzeń. W nich czułam się wolna i nieograniczona. Może też dlatego rozwinęłam swoją wyobraźnię do tego stopnia, że dzisiaj praktycznie z niej żyję.
     W tym miejscu przychodzi mi na myśl wiersz, który napisałam jako młoda dziewczyna, a który umieszczę pod artykułem. „Sen” – bo taki jest jego tytuł – dokładnie oddaje nastrój moich dziewczęcych „odlotów”, które chociaż były krótkie, ulotne i mogłoby się wydawać, że bez znaczenia,  to jednak dzisiaj twierdzę, że stworzyły w przestrzeniach potencjały, fizycznie manifestujące się w późniejszym życiu.
     Po latach tekst doczekał się oprawy dźwiękowej i dzięki temu mogę Wam go przedstawić jako utwór muzyczny. Skomponował go mój mąż, który jako muzyk i kompozytor pojawił się w moim życiu nie przez przypadek, będąc jakby odpowiedzią na ciche marzenia duszy, która chciała spełniać swą pasję. Jesteśmy Twórcami, a więc każdy szczegół w naszym życiu, każde zdarzenie i każdego człowieka, którego spotykamy lub z którym dzielimy swój los, sami zaprojektowaliśmy lub jak kto woli – przyciągnęliśmy. Tak więc można powiedzieć, że takie życie, jakie tworzenie – bo Wszechświat zawsze z wielką dokładnością odpowiada na ludzkie myśli, marzenia i uczucia.
     Dzisiaj wspólnie z mężem doświadczamy siły wyobraźni, kiedy na scenie poprzez muzykę, słowa i taniec stwarzamy to, co zaistniało wcześniej w wewnętrznych świątyniach naszych serc. Być może dlatego łatwiej nam zrozumieć proces kreacji, który zaczyna się wraz pierwszą pojawiającą się myślą, a więc istnieje najpierw w niematerialnych wymiarach, a kończy się tym, czego możemy doświadczać naszymi fizycznymi zmysłami.
     Chciałabym również podzielić się jednym przemyśleniem, a właściwie prośbą skierowaną do tych, którzy utknęli w swoim życiu, nie mogąc w nim niczego zmienić: choćby życie było bardzo ciężkie, a wszystko dookoła wskazywało na to, że inaczej być nie może –  nie przestańcie marzyć i wierzyć! Wątpliwości odstawiajcie na bok, ignorujcie je, bo to właśnie one zamykają drogę ludzkim marzeniom. Jeśli pojawiają się wątpliwości, to znaczy, że nie dość w nas  wiary, że w naszym życiu królują negatywne przekonania, a one – jak już wiemy z poprzedniego artykułu – tworzą ludzki los.  Staroenergetyczne myślenie, które utwierdzało nas w błędnych przekonaniach, że na nic nie mamy wpływu, a nasze doświadczenia są przypadkowe i nie mamy w pojawianiu się nich żadnego udziału, najwyższy czas wreszcie porzucić! Są błędne i zaprzeczają prawu wolnej woli, która w istocie, z definicji, jest wolna!
     Kiedy sięgam pamięcią wstecz, przypominam sobie, że pomimo chaosu w moim młodym życiu, pomimo traumy, jaką przeżywałam, w marzeniach swoją postać często umiejscawiałam w sali baletowej. Nie wiedziałam wtedy o Nowej Świadomości, o procesie tworzenia, o tym, że każdą myślą stwarzamy. Miałam pasję serca, która sprawiała, że pomimo zaistniałego negatywizmu potrafiłam jednak pięknie marzyć. A marzenia zasilane uczuciem miłości aktywizowały cały proces tworzenia.
     W konsekwencji to one wyrzuciły mnie na inną fale i pchnęły w inną rzeczywistość. Nie przeszkodziła nawet emigracja z dwojgiem maleńkich dzieci, gdzie zaczynaliśmy dosłownie od zera. Wizja sali baletowej stała się realna, a marzenia – zmaterializowały się! Dzisiaj mam swoją salę, która dla całej naszej rodziny stała się drugim domem. To w niej stwarzamy wciąż nowe obrazy, a zarażone pasją dorosłe już córki – wnosząc swoją wiedzę i powiew świeżości oraz inną od mojej energię – sprawiają, że kreacja nie ma końca, a sala baletowa wciąż tętni życiem.
     Sami tworzymy własne życie poprzez myśli, w których odbijają się nasze przekonania. Im przekonania bardziej negatywne i ograniczające nas, tym gorsze obrazy w naszych umysłach, a zarazem gorsze jakościowo życie, skazane na ciągłe przypadki i chaotyczne zdarzenia.
     Warto przyjrzeć się własnemu życiu i własnym przekonaniom, aby zobaczyć, jak wielki jest związek pomiędzy jednym i drugim, jak wiele negatywnych czy też w innym przypadku pozytywnych wyobrażeń Twórcza Energia manifestuje w naszej rzeczywistości.
     Poniżej umieszczam wspomnianą piosenkę, a pod nią tradycyjnie film będący dopełnieniem poruszonego  tematu. Film jest kreacją Dajamantiego, a nosi tytuł „Duchowa Sztuka Manifestacji Czegokolwiek”.

Jakże często, żyjąc swoim mniej lub bardziej spokojnym życiem, nie zdajemy sobie sprawy z tego, iż nie tylko czynami kreujemy otaczajacą nas rzeczywistość. Nasze myśli, słowa, uczucia i emocje to potężne narzędzia, które świadomie lub nieświadomie używane – zmieniają nasz los.
     Spotykając ludzi na swojej drodze, doświadczając przeróżnych zdarzeń, często mówimy: „Los tak chciał” lub „Przypadek sprawił”.
     Przypadkowość jednak to nie cecha Wszechświata! Tu wszystko jest pewnym Uniwersalnym Porządkiem, w którym każda istota odbiera dokładnie to, czym sama emanuje. Niekonsekwentne byłoby, gdyby wspaniały Bóg/Wszechświat, który obdarował nas wolną wolą, mógł równocześnie skazywać nas na przypadki, zaprzeczając w ten sposób samemu sobie. Przecież byłoby to niczym innym, jak aktem pogwałcenia ludzkiej woli.
                                                  Na początku było Słowo,
                                                  a Słowo było u Boga,
                                                  i Bogiem było Słowo.
                                                  Ono było na początku u Boga.
                                                  Wszystko przez Nie się stało,
                                                  a bez Niego nic się nie stało,
                                                  co się stało. 
                                                                 
(Ewangelia według św. Jana)

     Każdy – bez względu na to, czy jest katolikiem, czy nie – słyszał niejeden raz te słowa. Słyszałam je i ja. Jednak znaczenie ich dotarło do mnie dopiero wtedy, gdy zrzuciłam wszelkie ograniczenia, które podsuwały mi swoje interpretacje.
     Zniewolony jakimkolwiek egregorem (duchem określonej społeczności) człowiek nie jest w stanie odbierać własnym sercem, bo – jak już pisałam w poprzednich rozważaniach – wprowadzony program religijny czy też inny nie dopuści do niego prawdziwych impulsów. Jak w przypadku komputera, który odrzuci wszystko, co niezgodne z programem, tak samo dzieje się w przypadku człowieka.
     Tylko o ile ludzki rozum można zaprogramować, to z ludzkim sercem, poprzez które jesteśmy połączeni ze Wszystkim, Co Jest – nie da się tego uczynić! Ono zawsze będzie domagało się prawdy. Ono będzie „szeptać” do sumienia i uczuć ludzkich.
     Dlatego tak wiele sprzeczności rodzi się w sercach myślących ludzi, którzy wierzą. Wiele pytań ciśnie się na usta, wiele dylematów, na które wierni – poruszając się tylko po wąskiej, wytyczonej przez program ścieżce – nie są w stanie znaleźć odpowiedzi. Najczęściej te istotne wątpliwości, najbardziej wymagające odpowiedzi – z powodu zaszczepionego w ludziach strachu przed piekłem – szybko są odrzucane i tłumione. Nie chcą być postrzegani jako grzeszne, o małej wierze „czarne owce”.
     Wracając do wyżej zacytowanych słów Pisma Świętego: każdy z nas, stworzony na obraz i podobieństwo Boga, jest takim samym Twórcą jak On. Ze wszystkimi możliwościami, jakie On posiada, a mówiąc bardziej odważnie – jest Nim. Tak! Jesteśmy Tym, który poprzez nas, ludzi, doświadcza fizyczności i wszystkich jej aspektów. To dzięki naszym doświadczeniom Bóg/Wszechświat rozwija się i poszerza. On jest ekspansją!
     Jako Twórcy otrzymaliśmy wspaniałe narzędzia, które chociaż ludzkość doskonale zna, to wiedza na temat, jak ich używać, na długie lata została przed nią ukryta.
     Ale nie jest aż tak źle. Kto szuka, nie błądzi! Niejedno już z dawnych popiołów zostało wydobyte i – w dobie tak dynamicznie rozwijającej się Nowej Świadomości – wiedza o tychże prostych i przydatnych narzędziach powraca wreszcie do nas.
     Wypowiedziane przez człowieka słowo, oprócz tego, że służy komunikacji międzyludzkiej, jest nośnikiem energii. Każde słowo – podobnie jak wszystko we Wszechświecie – jest energią, posiada więc swoją wibrację i dlatego też, poprzez prawo rezonansu, oddziałuje na rzeczywistość, tworząc w niej to, czego będziemy doświadczać.
     Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga – to jasne i klarowne, dające do zrozumienia stwierdzenie, że słowo pojawiające się u Twórcy/Boga – jakim jest przecież każdy z nas – jest zaczątkiem wszystkiego, każdej idei i pomysłu.
     Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało… To właśnie od niego zaczyna się każda kreacja.
     Można by się tu spierać, bo właściwie myśl poprzedza słowo, ona wraz z uczuciem pojawia się przed nim jako pierwsza. Ale mówimy o nas jako o „bogach w działaniu”, którzy, aby tworzyć, muszą się komunikować. Zresztą słowa zawierają ładunek energetyczny pojawiających się w człowieku uczuć i myśli, a więc można też powiedzieć, że są ich lustrzanym odbiciem i jedno odzwierciedlają: w człowieku powinna zachodzić zgodność tego, co „w myśli, w mowie i w sercu”.
     Niekiedy jednak zdarza się, że brak tej zgodności i ludzie świadomie, podstępnie używają pięknych słów, które często kontrastują z ich nieszczerymi intencjami. Wtedy myśl, słowo i serce są w rozdźwięku. Taki człowiek wysyła wówczas sprzeczne informacje. Kłamliwe słowa mają niskie wibracje i tak też są odbierane. Nie trafiają więc do serca drugiego człowieka, a jeśli już, to do rozumu, który w komunikacji skierowany jest nie na uczucia, ale  logikę i zdolności krasomówcze nadawcy komunikatu.
     Może kiedyś będziemy mogli porozumiewać się samymi uczuciami, czyli wysyłaną wibracją, co byłoby najbardziej prawdziwe i nie wprowadzające zamieszania ani  nieporozumień. Nie ubierana w słowa prawda naszych serc byłaby oczywista, a słowo „kłamstwo” mogłoby zniknąć ze słownika. Kto wie? Coraz częściej daje się zaobserwować, że ludzie podświadomie czują, iż stare prawdy już im nie służą i coraz chętniej otwierają się na „nowe”. Jeśli świadomość ludzka będzie podążała nadal w tym kierunku (myślę, że tego procesu już nie da się zatrzymać), mam nadzieję, że odzyskamy celowo uśpione, a przynależne nam z racji tego, Kim jesteśmy – moce. Wówczas symboliczna Wieża Babel, która ograniczyła porozumienie ludzkie poprzez słowo i języki, wreszcie upadnie, a człowiek odzyska utraconą moc komunikowania się uczuciami, stając się tym samym Prawdą swego serca.
       Mówiąc o mocy słów, należałoby wspomnieć również o klątwach, urokach, przeklinaniu, złorzeczeniu, o wszelkiego rodzaju rytuałach, które poprzez słowo mówione, często w połączeniu z pewnymi czynnościami, mają magiczny wymiar i działanie. Czy to w ogóle ma miejsce w dzisiejszych czasach?
     Myślę, że tak! Jest to jednak świat niewidzialny dla ludzkiego oka, który jednie ci bardziej wrażliwi, którzy nie wyzbyli się postrzegania intuicyjnego, mogą odczuć.
     Człowiek poprzez swoje uczucia ma moc przywoływania różnych sił: Światła i Ciemności. Robi to każdorazowo, np. kiedy złorzeczy bliźniemu: „Obyś zdechł jak najszybciej” albo jeszcze inaczej, równie brutalnie i dosadnie: „Niech cię szlag trafi!”. Oczywiście, że nie każdy od razu będzie umierał, jednak niskowibracyjne, wypowiadane słowa wcześniej czy później uderzą ale w nadawcę, bo takie jest prawo Wszechświata. Co wysyłasz – to odbierasz. Człowiek, którego wibracje są wysokie, jest odporny na tego rodzaju energię i po prostu nie dopuszcza jej do siebie.
     Po za tym klątwy czy złorzeczenie mogą odnieść skutek tylko wtedy, jeśli sami dodamy im mocy swoją wiarą.
     Tak, jak już wspomniałam: słowa są energią i w zależności od naszych intencji mogą służyć Światłu albo Ciemności. Jeśli Matka błogosławi swoje dziecko na drogę lub w innej sytuacji, to równocześnie poprzez słowa kierowane ze swojego serca wysyła dziecku najwyższe wibracje, które z pewnością otulą go, dodadzą otuchy i wiary, że wszystko będzie dobrze. I rzeczywiście tak będzie, gdyż dziecko z tym przeświadczeniem wkroczy w doświadczenie, a wiara podnosi ludzkie wibracje i przyciągając do życia pozytywy – czyni cuda!
     Zdarza się, że Rodzice nie pobłogosławią związku swojego dziecka, nie zaakceptują go tym samym. Odebrane przez Młodych niskie wibracje wysłane przez Rodziców zrobią swoje. W sercu zrodzi się zwątpienie i przekonanie, że bez błogosławieństwa nie będzie dobrze się wiodło. I tak się stanie! Niskie uczucia, zrodzone w sercach Młodych, przyciągną wszystko, co wibruje z podobną częstotliwością.
     Tak więc swoją wiarą podpisujemy się pod czymś i w związku z tym również możemy wybierać, co do siebie dopuszczamy, a czego nie.
     Klątwy, uroki, przekleństwa – to nic innego jak słowa,  którym człowiek siłą uczuć nadał negatywną moc. Ileż negatywnej energii musiało być nagromadzone w klątwach rzucanych, jeszcze do niedawna, przez instytucję, która z magią i czarami tak usilnie walczy a przecież każde wypowiadane słowo jest magią! Bo każde zawiera uczucia dobre lub złe.
     A czym są rytuały i wszelkiego rodzaju obrzędy religijne? Czyż nie są magią? Przecież to mocą słów ludzie są pieczętowani i zniewalani, uzależniani tym samym od egregora danej religii, sekty czy grupy.
     Czy Bóg potrzebuje, abyśmy byli opieczętowani? Przecież widzi wszystko i jest wszechobecny, a więc doskonale zna nasze serca.
     Ale tak jak pisałam wyżej, aby rytuały mogły zadziałać, potrzebna jest obustronna zgoda. Człowiek ma prawo dopuszczać i wierzyć w to, co chce. Zdarza się jednak, że myśli, iż pewne więzy niewolą go już na zawsze. Dlatego tak ciężko nieraz uwolnić się od sekt czy też uczestnictwa w innych ugrupowaniach.
     Naszą wiarą w rytuały pieczętujemy swoją wolność! W każdej jednak chwili człowiek może wszystko zerwać i unieważnić wiarą w siebie i własną moc, której się wyparł. I którą oddał dobrowolnie.
     Mamy do tego wszelkie narzędzia: słowa, myśli, uczucia, które odpowiednio używane, mają moc transformowania każdej Ciemności w Światło. Jesteśmy Nim, a każde słowo u Boga to jak magiczne zaklęcie, wywołujące doświadczenia i tworzące rzeczywistość.
     Snując nadal rozważania na temat roli słów i naszych myśli, które mają swój znaczący udział w procesie tworzenia, nasuwają mi się kolejne wnioski, które ostatnio po premierze filmu o Margaret Thatcher „Żelazna Dama” („The Iron Lady”) zostały dostrzeżone i odżyły. Śledząc różne publikacje zauważyłam, iż przypisywane są byłej premier Wielkiej Brytanii i z nią są utożsamiane, ale naprawdę pochodzą z Talmudu, a „Żelazna Dama” po prostu posłużyła się nimi. I chwała jej za to, bo w nich kryje się wielka życiowa mądrość, która winna być przez ludzi doceniona. Energia Prawdy, której ludzkość po latach kłamstw jest spragniona, odpowiadając na ciche pragnienia ludzkich dusz – wszystko jedno jakimi drogami: czy to poprzez filmy, książki czy muzykę – dociera wreszcie do ich serc.
     A oto słowa, które pragnę przytoczyć: 

Zważaj na swoje myśli, gdyż przemienią się w słowa.
Zważaj na swoje słowa, gdyż przemienią się w czyny.
Zważaj na swoje czyny, gdyż przemienią się w nawyki.
Zważaj na swoje nawyki, gdyż przemienią się w twój charakter.
Zważaj na swój charakter, gdyż on będzie twoim losem.
    
    
 Właściwie można by zakończyć te przemyślenia wraz z wyżej cytowanymi słowami, gdyż są one jasne i wyraziste. Mówią same za siebie, uświadamiając człowiekowi proces stwarzania swego przeznaczenia, zaczynający się w myśli, a który – poprzez słowo, a później nawyki – kończy się w otaczającej nas rzeczywistości, będącej naszym lepszym lub gorszym przeznaczeniem.
     Warto w ciągu dnia zatrzymać się i – poobserwować siebie. Jakie myśli zaprzątają nam głowę? Jakich słów używamy porozumiewając się czy zwyczajnie opowiadając? Czym się wypełniamy? Co stało się naszym nieuświadomionym nawykiem, który kreuje wciąż tę samą, chaotyczną rzeczywistość? Oczywiście rozważam przypadek, kiedy w życiu się nie układa.
     Nasza podświadomość realizuje dokładnie to, czym się wypełniamy, na czym skupiamy swoją uwagę. Jeśli często ubolewamy nad każdą niechcianą sytuacją czy niepowodzeniem i nie potrafimy się psychicznie od niej uwolnić, naturalną rzeczą jest, że sytuacji takich otrzymamy więcej. Przyciągniemy je swoimi nisko wibrującymi myślami i uczuciami.
     We Wszechświecie działa Uniwersalne Prawo Przyciągania, według którego podobne przyciąga podobne. Inaczej to ujmując można powiedzieć, że otrzymujemy dokładnie to, czym jest nasze wnętrze i to jest miarą Boga/Wszechświata, według której nam się wiedzie lub nie. Nie ma więc co przeklinać losu, użalać się na niesprawiedliwość i przyjmować rolę życiowej ofiary twierdząc, że „nieszczęścia chodzą parami”. One są tylko naszym tworem, naszym lustrzanym odbiciem. Narzekaniem niczego nie zmienimy, a wręcz pogrążymy się jeszcze bardziej.
     I w tym miejscu należałoby wspomnieć o odpowiedzialności. Zasada przyciągania decyduje o tym, czego będziemy doświadczać i z czym będziemy się mierzyć. Dlatego tak ważne jest, aby wziąć wreszcie los w swoje ręce i poprzez  świadomie używane słowa, myśli i emocje odpowiedzialnie zacząć stwarzać to, czego pragniemy. To my jesteśmy panami własnego życia i mamy doskonałe narzędzia w swoich rękach,  którymi  możemy dysponować i rozporządzać.
     Często dzieje się odwrotnie na skutek zaszczepionych programów hołdujących cierpieniu i umartwianiu, które postrzegane są jako szlachetne. Lub też z powodu innych zaakceptowanych przez człowieka  „mądrości” utwierdzających go od lat w przekonaniu, że na nic nie ma wpływu, a za wszystko odpowiedzialny jest – Los. Człowiek doświadcza nie tego, czego oczekuje! Czasami tego wszystkiego nie może unieść.
     Wiem dokładnie, o czym piszę, bo doświadczałam tego na własnym przykładzie. Bardzo długo nie mogłam zrozumieć przyczyn niektórych doświadczeń stających mi na drodze, cierpień czy chorób, jakie pojawiały się w moim życiu. I tylko dlatego pozwalam sobie na nieco pouczający ton, za co z góry przepraszam.
     Świadomość przynosi uzdrowienie. I to nie tylko ciała, ale i życia. Świadomie podjęte przeze mnie zmiany w myśleniu, w doborze słów i celowe przeniesienie swojej uwagi na pozytywne aspekty życia, odmieniło moją rzeczywistość!
     Energia podąża za uwagą, a więc oddajmy ją temu, co wybieramy, aby realizowało się to w naszym życiu. Bądźmy zmianą, której chcemy doświadczać! Nie czekajmy aż świat się zmieni, bo się nie zmieni, dopóki sami się nie zmienimy.
     Jesteśmy Twórcami, Kreatorami, mamy Moc. Wielką Siłę Tworzenia lub Niszczenia! Zamieniajmy swoje negatywne i destruktywne myśli na takie, które będą przyciągać radość i szczęście. Mamy na to wpływ! To nie myśli powinny nami rządzić, ale odwrotnie. Bądźmy bardziej ostrożni w doborze słów, których często używamy z przyzwyczajenia, nie zdając sobie sprawy, że mają swoją moc tworzenia.
     Bardzo często z naszych ust padają stwierdzenia: „Ludzie z natury są źli i nie można im ufać” albo „Nic mi się nie udaje”. To przekonanie się zrealizuje! Takich właśnie ludzi spotkamy na swojej drodze, a pech będzie nas prześladował.
     Wszechświat jest naprawdę wspaniałomyślny i niczym Dobra Wróżka odpowiada na każde nasze przekonanie. O czymkolwiek tylko pomyślimy!
     Słowo, słowo, słowo….
     Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało.
    
Na koniec, tradycyjnie, dołączam film, będący naukową odpowiedzią na temat powyższych rozważań. Współczesna nauka dokonuje wszelkich odkryć, aby wyjaśnić to, co do tej pory było niezmierzalne i abstrakcyjne. 

Kojący szum oceanu, zachwycające widoki z egzotyczną, bujną roślinnością i złote słońce na błękitnym niebie wyzwalają w moim sercu dużo radości i są dla mnie mocnym zastrzykiem pozytywnej energii. Dlatego też kiedy pragnę odpocząć od pracy, od codziennego zgiełku i chcę „doładować akumulatory”, najczęściej wyjeżdżam z rodziną do ciepłych krajów. Na szczęście mam tę możliwość! Tam czuję, że jestem w swojej wymarzonej bajce.
Jednak to nie wakacje będą treścią moich dociekań i przemyśleń. Ponieważ żyję w kraju, gdzie ścierają się ze sobą wszystkie nacje i religie, przedmiotem dzisiejszych rozważań jest obrazek, na jaki dość często napotykam.
     Ograniczenia, jakie na przestrzeni wieków ludzkość na siebie nałożyła, są bardzo mocne i nawet aktywne obszary wolności danego kraju w większości przypadków nie mogą tego zmienić. Zderzyłam się z tym już na lotnisku, zaraz po powrocie ze swojej pięknej, wakacyjnej bajki.
     Wśród wielu podróżujących, w kolejkach do kontroli paszportowej w gwarnym tłumie wyróżniała się duża grupa rodzin z krajów, w których kobiecość traktowana jest jako zło i dlatego musi być zasłaniana.
     I taki oto obrazek pojawił się przed moimi oczami: mężczyzna w krótkich spodniach, w cieniutkiej koszulce, z sygnetami na palcach i złotem na szyi, a obok żona i córki przy blisko czterdziestostopniowym upale odziane w czarne, długie do ziemi stroje zasłaniające je od stóp do głów. Oczy tych kobiet skierowane były w posadzkę – bo jakżeby inaczej? Przecież patrzeć na świat pełen kolorów – toż to za dużo szczęścia dla ich grzesznych z natury oczu! Gdy – nie chcąc ich peszyć – ukradkiem spojrzałam na twarze  młodych kobiet, zobaczyłam w nich przejmujący smutek. Smutek, wobec którego nie sposób przejść obojętnie.
     Kobieta i mężczyzna: energia męska i żeńska, nierównowaga, dysharmonia, schemat ofiary i kata – takie oto skojarzenia przychodzą mi na myśl w związku z tym, co przykuło  moją uwagę na lotnisku.
     Każda istota, każda sytuacja i wszystko, co się dookoła nas rozgrywa, jest wynikiem dynamiki męskiej i żeńskiej energii. Element żeński i męski jest wszechobecny i we Wszechświecie tworzy nierozerwalną całość. Nierównowaga pomiędzy tymi dwoma elementami powoduje dysharmonię i chaos.
     W świecie bardzo mocno zakorzenił się wirus energetyczny, który wraz z wprowadzonymi programami – z religijnymi włącznie, które w tym względzie przodują – opanował ludzkie umysły. Narzucono ludziom bezsensowne schematy, tworzące rozdźwięk pomiędzy tym, co nigdy w rozdźwięku być nie powinno, gdyż z natury swojej stanowi jedność. Manipulowanie świadomością ludzką przy pomocy wyznań religijnych, których zuchwali twórcy zadali sobie wiele trudu, aby w sposób jak najbardziej „boski” przez tak długie lata utrzymywać przekonanie o wyższości męskiej energii nad żeńską. Spowodowało to tysiące konfliktów, wiele nadużyć i jeszcze więcej niepotrzebnego cierpienia.
     Dlatego mam nadzieję, że niejeden przebudzony człowiek, który pokonał barierę zaszczepionego w nim strachu przed piekłem, ma odwagę zadać sobie pytanie: czemu właściwie miało to służyć? Jak również znajdzie odwagę jeszcze większą – aby na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć.
     Przecież to takie proste: aby w dwoistym świecie, gdzie wszystko oparte jest na biegunowości, czyli przeciwieństwach: plus – minus, światło – ciemność, dzień – noc, dobro – zło,  mogła zaistnieć harmonia, potrzebna jest równowaga. Niedobór energii męskiej czy żeńskiej powoduje zakłócenia i w dalszej kolejności dominację jednego elementu.
     A przecież wobec Boga – jak nas uczono – wszyscy jesteśmy równi! Energetyczne prawa rządzące Wszechświatem, tak skrzętnie ukrywane przed ludzkością, doskonale znane były tym, którzy je wykorzystali w celu zduszenia delikatnej energii żeńskiej, wyznaczając tym samym kobiecie i mężczyźnie nierównomierne role w hierarchii społecznej. I nie jest moją intencją w tym miejscu krytykowanie czy opowiadanie się za jedną z nich, gdyż obydwie energie: męska i żeńska, są tak samo ważne i w równej mierze potrzebne we Wszechświecie.
     Co legło u źródła tak nieludzkich praw? Dlaczego takim zagrożeniem miała być żeńska energia, że postanowiono ją sprowadzić do czegoś podrzędnego, czego w żaden sposób nie można utożsamiać z boskością? Wiara katolicka nie różni się pod tym względem od innych religii. Dlatego kobiety – które działają bardziej w oparciu o prawą półkulę mózgową, czyli mówiąc inaczej: są bardziej uduchowione – mogą jedynie sprzątać kościoły. Był czas, że poważnie zastanawiano się, czy kobieta w ogóle posiada duszę! Dzisiaj kościół katolicki odżegnuje się od tego, zaprzeczając, że takie dyskusje soborowe miały miejsce. Podobnych dowodów na niesprawiedliwe i wręcz nieludzkie podejście do kobiecości jest o wiele więcej.
     Można by cytować bez końca kościelne autorytety, które bezkarnie wydawały niesprawiedliwe i krzywdzące osądy, lekceważące kobiety, twierdzące, że istoty żeńskie  to „osoby poślednie, nie stworzone na podobieństwo Boga” i w związku z tym „powinny zasłaniać swe grzeszne z natury oblicza”, że „obcowanie z nimi kala duszę mężczyzny” i tysiące innych przykrych, raniących, niesprawiedliwych określeń. Nie będę wymieniała, kto i co powiedział, gdyż lista byłaby długa, a ja nie chcę wywoływać w czytelnikach niemiłych uczuć, których sama doświadczyłam, kiedy odważyłam się spojrzeć prawdzie w oczy.
     Wszystko we Wszechświecie ma swój sens i porządek. I tak energia żeńska związana  jest z podświadomością, intuicją, wyobraźnią i emocjami, natomiast męska – ze świadomym umysłem, intelektem, logiką, strukturą i dynamiką.
     Każdy z nas rodzi się albo kobietą, albo mężczyzną, ale bez względu na płeć, każdy posiada w sobie energię żeńską i męską. Jeśli obie energie są w równowadze, człowiek egzystuje harmonijnie – nie tworzy rozdźwięku i konfliktów, a tym samym nie staje się dla drugiego tzw. „wampirem energetycznym”, który niedobór energii dopełnia wysysając ją z drugiej osoby. Taki człowiek jest po prostu „pełny”, czyli kompletny. Posługując się wyobraźnią i odbierając podszepty intuicji (energia żeńska), może łatwo realizować w rzeczywistości swoje pomysły i idee (energia męska) i to dlatego te dwa elementy nigdy nie powinny być rozdzielane, lecz równoważone! Dzięki współpracy tych dwóch aspektów możliwy jest proces tworzenia. Jedno bez drugiego po prostu nic nie znaczy.
     Jednak tak się  stało, że nasz świat zdominowany został przez energię męską i dzisiejszy jego nieciekawy obraz to wynik nierównowagi energetycznej. Zabrakło w świecie pierwiastka żeńskiego, zbrakło duszy, zabrakło intuicji, ładu, pozazmysłowego odczuwania i zrozumienia.
     Rządy, religie i wszystko dookoła zawiera model dominacji energii męskiej. I jeszcze raz podkreślam: nie twierdzę, że energia męska jest zła. Zła jest nierównowaga!
     Ale jak może zaistnieć harmonia w świecie, w którym Bóg jest mężczyzną, pierwszy człowiek jest nim również, a najważniejsze w świecie funkcje kapłanów czy innych przywódców piastują (niemal) wyłącznie mężczyźni? Jak może zaistnieć równowaga, kiedy to Ewa jest tą złą, namawiającą do grzechu, a Maria Magdalena, najbliższa sercu Jezusa Apostołka – kobietą lekkich obyczajów?! Może najwyższy już czas obalić mity i zacząć żyć w prawdzie, ratując tym samym świat przepełniony dysharmonią i rozdźwiękiem?
      Jak bardzo obawiano się kobiety, jej mocy wewnętrznej, jej wiedzy, jej intuicji, że aż trzeba było wmówić światu, iż jest dziełem szatana! Należało ją zdusić, zmusić do uległości i podporządkowania się. Trzeba było stosów i wielu zadanych jej cierpień, aby wyrzekła się sama siebie i swej mocy! Czyż religie są – jak twierdza ich twórcy – rzeczywiście wymysłem Boga? Czy Bóg wprowadzałby rozdźwięk pomiędzy tym, co powinno harmonijnie współbrzmieć ze sobą? Czy Bóg miałby być nie tylko wyzuty z uczuć, ale również pozbawiony logiki?
     Zaszczepione wzorce dominacji energii męskiej niczym groźny wirus zainfekowały każdą niemal dziedzinę życia, nie mówiąc już o związkach między mężczyzną i kobietą. Obserwując niektóre pary, zauważyłam pewien schemat w dobieraniu się partnerów. Na przykład kobieta, która ma niedobór męskiej energii i jest kobietą słabą, z małą siłą przebicia, często za męża wybiera sobie mężczyznę z nadwyżką tej energii. W początkowej fazie wydaje się, że dzięki temu związek ten staje się pełny i będzie dobrze funkcjonował. Ale tak nie jest. Mężczyzna zaczyna dominować, a w dalszej kolejności zmienia się w agresora, a związek – w  piekło. Gnębiona, bez prawa głosu, niszczona na każdym kroku kobieta staje się ofiarą. Często też takie właśnie wzorce wynosi się z domów rodzinnych. Zdarza się, że ludzie mają pewne schematy już zakodowane i działają według wprowadzonego do swego umysłu programu.
     Najczęściej  jednak przenoszą go z poprzedniego życia, w którym nie potrafili się z nim uporać. Tak jak pisałam w poprzednim artykule, niewyjaśnione sprawy, a więc każda ciemność, której nie zdołaliśmy rozświetlić i uwolnić, przenosimy jak bagaż do następnego życia. A więc „ofiary” szukają sobie „kata”, bo ten najbardziej pasuje do ich wzorca. Będąc ich najlepszym nauczycielem, kat z „wielkim oddaniem” będzie  przypominał im o kajdanach, jakie noszą.
     To, co nas spotyka, pochodzi z naszego wnętrza, które wszystkie nasze problemy – czy też, w innym przypadku, poczucie szczęścia – projektuje na ekranie rzeczywistości. Jeśli nie mamy w sobie wolności, każda napotkana osoba i sytuacja będzie nam o tym przypominała.
     Znam również i takie małżeństwa, w których to kobieta ma w sobie nierównowagę energetyczną, na korzyść energii męskiej. Dramat jest taki sam. Mężczyzna zostaje pozbawiony swej siły, staje się typowym „pantoflem”. W tym przypadku to mężczyzna ma niedobór męskiej energii i to dlatego poszukał sobie „silnej” kobiety.
     Tak więc nie chodzi tu o płeć, ale o brak balansu pomiędzy dwoma elementami: męskim i żeńskim, w każdym pojedynczym człowieku, a co za tym idzie – w całym otaczającym nas świecie. Wirus ten spowodował wielki konflikt i nieustającą walkę pomiędzy tym, co męskie i żeńskie, a religie dołożyły wszelkich starań, aby to, czego człowiek nie powinien rozłączać, znalazło się po dwóch  przeciwnych stronach barykady.
     Wszyscy dobrze znamy mechanizmy, które kierują każdą rewolucją. Kiedy „ofiara” doprowadzona zostaje do granic wytrzymałości i nie jest w stanie dłużej akceptować istniejącej sytuacji, z jej serca wydobywa się wreszcie krzyk wolności. Wiemy też, że ofiary po zrzuceniu swych kajdan często przyjmują rolę agresora.
     Również i w tym konflikcie role się odmieniały. Na przestrzeni bardzo odległych dziejów bywało i tak, że to kobiety, wykorzystując moc żeńskiej energii, nadużywały jej manipulując mężczyznami. Po czym role się odwróciły. Skutki tego to zdominowany od wieków przez męską energię świat, w którym zabrakło serca. Czyż nie dość już dowodów na to, że wszelka nierównowaga nie przynosi niczego dobrego?
     Doświadczenia uczą. Skoro wszyscy otrzymaliśmy niejedną bolesną lekcję, najwyższy czas, aby wyciągnąć wnioski.
     Podsumowując: kobieta, kierując się do wnętrza, a mężczyzna – na zewnątrz, wspólnie kreują rzeczywistość. Wszystko, co nas otacza, co widzimy. Jest więc symetria, swoista choreografia dwóch aspektów: żeńskiego i męskiego. Historia ludzkości, która różnie się kształtowała, pokazała, do czego prowadzą nadużycia i tworzenie w oparciu o tendencyjnie wprowadzony, nierówny układ sił.
     Na szczęście świat się budzi. Chociaż to przebudzenie rozciągnięte jest w czasie, to jednak postępuje. Wiele się zmieniło w sposobie traktowania kobiet i w dalszym ciągu się zmienia. Kobiety się budzą i zaczynają rozumieć, że aby unieważnić panujący od tysięcy lat wzorzec ofiary, same muszą najpierw zrobić pierwszy krok – czyli poczuć w swoim wnętrzu, że mają takie same prawa do wolności i życia w pełni, jak mężczyźni.
     Wolność zaczyna się w sercu człowieka, a dopiero później rzeczywistość może ją zamanifestować.
     Zrozumienie problemu, który w tej chwili poruszam – z tego, co obserwuję – zatacza coraz szersze kręgi. Rodzi się Nowa Świadomość, która przynosi nowe, nie raniące nikogo wzorce. Pojawia się zrozumienie, że „do tanga trzeba dwojga” i wreszcie, po tak długich i bolesnych doświadczeniach, będzie można  świętować  Jedność dwóch aspektów.
     Dlatego mam wielką nadzieję w sercu, że  pomimo chaosu, jaki teraz daje się zauważyć, świat zmierza jednak w dobrym kierunku.
     Na koniec dołączam filmik, pełen zrozumienia ze strony męskiej, która honorując żeńską energię, pragnie odbudować ją w sobie.

 http://youtu.be/eYmPjbczf0w

     Wszystkie wątki, jakie poruszam na tych stronach, każde omawiane zagadnienie czy problem, poparte są moim własnym doświadczeniem, moimi wewnętrznymi poszukiwaniami i przemyśleniami, którymi postanowiłam się podzielić. Z kilku ważnych dla mnie powodów.
     Po pierwsze: być może mój przykład, ukazujący osobiste zmagania, pomoże choćby jednej ludzkiej istocie podążającej podobną drogą do wolności wewnętrznej. Wolności, którą  możemy wyłacznie dać sobie sami.
     Drugim powodem tych „odsłon” jest uwalnianie, poprzez słowo pisane, pewnego ładunku energii, który od dawna się tego domaga. Dzięki temu procesowi łatwiej jest mi obserwować samą siebie i dostrzegać krążące w mojej przestrzeni potencjały, które mają szansę ujrzenia światła dziennego w postaci idei czy myśli płynących wprost z mojego serca. Każdorazowym kontaktem z moją pasją, obojętnie czym ona by była: tańcem, malowaniem obrazów czy też pisaniem, wchodzę w stan drugiej uwagi. Można to zjawisko nazwać również medytacją dynamiczną: kiedy łącząc się ze swoim sercem, oddaję się cała temu zajęciu, wydobywając z siebie to, czego świadomy umysł nie dostrzega.
     Pisanie zatem jest dla mnie jedną z form medytacji, pozwalającej mi zrozumieć różne płaszczyzny swojego życia.
     Tym razem pragnę poświęcić moje rozważania – strachowi.
     Niemało go było w moim życiu i, jak się okazuje, mimo usuwania go warstwa po warstwie, wciąż jeszcze gdzieś w zakamarkach jakaś ukryta jego forma wyłania się, dając o sobie znać.
     I tu nasuwa się pytanie: kto jest mocniejszy – my czy nasz strach? Czy wobec naszego strachu jesteśmy bezradni? W jaki sposób mierzyć się z nim tak, aby nie urósł w siłę i nie tylko nie pokonał nas, ale mógł być wręcz naszym sprzymierzeńcem?
     Wszystko czego doświadczamy, bez względu czy utożsamiamy to ze Światłem czy też z Ciemnością, służy jakiemuś celowi. Zdążyłam się też przekonać, że tam, gdzie „najciemniej”, można znaleźć cenny skarb, który odkryty przez nas, z pewnością przysłuży się do naszego wzrostu duchowego.
     Jak już pisałam: nie miałam szczęśliwego dzieciństwa. Lata te pozostawiły we mnie ślad w postaci lęków i bardzo zawężonego zaufania do siebie i świata – w wyniku czego zamknęłam się w sobie. Wszystkie moje przemyślenia i zmagania pozostawały w obrębie mojej duszy i w umyśle. Bojąc się ludzkich osądów – choć problem nie dotyczył bezpośrednio mnie, ale mojego Ojca – nie chciałam, aby świat o nim wiedział. Najbezpieczniej więc dla mnie było – milczeć.
     A milczenie podszyte było strachem. Opanowywał mnie paraliżujący strach przed wypowiadaniem się przy jakiejkolwiek okazji, nawet w latach szkolnych w klasie, kiedy wzywana byłam do odpowiedzi. Choć materiał miałam opanowany i byłam przygotowana, niejednokrotnie nie wypadałam dobrze. Natomiast wykazywałam się w pracach pisemnych, kiedy nie musiałam posługiwać się głosem.
     Jak wiemy, człowiek to nie tylko fizyczna powłoka, ale również ciało energetyczne. Co działo się ze mną, kiedy energia słów nie była uwalniana? Skumulowana i wciąż blokowana, zaatakowała tarczycę, która umiejscowiona jest na poziomie czakry gardła, odpowiadającej za komunikowanie się. Długoletnie, nie odkryte przez lekarzy problemy z tym gruczołem, doprowadziły mnie do nerwicy i osłabienia całego ciała.
     Wszystko, o czym piszę, przez długi czas pozostawało dla mnie zagadką, której nie mogłam rozwiązać. – Skąd się to wszystko wzięło? – pytałam. – Przecież niejedno dziecko miało podobne problemy, a jednak nie przeszkadzało mu to w mówieniu!
     Mijały lata… W wyniku operacji pozbyłam się chorej tarczycy, ale, jak się okazało, nie problemu. Blokady w mówieniu i towarzyszący temu strach nie ustępowały. Dopiero po pewnym czasie, kiedy zagłębiłam się w sprawach dotyczących świadomości i w szerzej pojętej duchowości, dotarło do mnie, że choroby to nie kara od Boga czy też niesprawiedliwy przypadek, ale zupełnie coś innego! To utrata harmonii i wewnętrznej równowagi, to niedawanie sobie prawa do miłości samego siebie. To bycie w opozycji do własnego wewnętrznego Boga, to niezgoda z własnym „Ja”. Innymi słowy: choroba to odbicie naszego życia, a każdy chorobowy symptom to ważna informacja dla nas od naszej duszy! To jej wołanie. Tak! Dzisiaj jestem przekonana, że w taki oto sposób Wszechświat/Bóg informuje  nas o życiu w sprzeczności z własną duszą, co w dalszej konsekwencji przekłada się na nasze ciało fizyczne – bo czemu miałaby służyć choroba, jeśli nie temu?
     Choroby to następny rozdział, którym warto się zająć, ale ja pragnę wypowiedzieć się na temat strachu – choć oba zjawiska ze sobą sąsiadują, bo przecież od strachu do choroby, jak się okazuje, niedługa droga.
     Czym tak naprawdę jest strach? Podobnie jak Miłość, jest jedną z części Stworzenia. Jest w gruncie rzeczy czymś, co prowadzi nas w nieznane, co pozwala nam odkrywać siebie i świat. Strach sam w sobie nie jest zły. Złe jest osądzające podejście do niego i etykietka, jaka do niego przylgnęła, wmawiające ludziom, że jest czymś negatywnym! Jeśli cokolwiek już nazywamy negatywnym, to tych, którzy ów strach świadomie tworzą i wykorzystują, aby pogrążać kolejne pokolenia w ciemności, strasząc piekłem, diabłami, Apokalipsą czy wojnami!
     Choć teraz, tak naprawdę, nawet od osądzania ciemnej strony jestem daleka. Poznając mechanizmy działania Wszechświata, wiem, że Ciemność to również nasze „lustro” i nie manifestowałoby się ono, gdyby go w naszym wnętrzu nie było. Tak trafne jest w tym miejscu powiedzenie: „Chcesz zmienić świat, zmień siebie”, a całe zło zniknie.
     Ale wracając do tematu… Jakże często wzmacniamy uczucie strachu poprzez zasilanie go  dodatkowymi negatywnymi emocjami, poprzez stawianie mu oporu. A jak się okazuje, można go zaakceptować i traktować bardzo naturalnie: jako coś, co po prostu jest obok miłości i innych uczuć.
     Najczęściej jednak „dolewamy oliwy do ognia”, potępiając go i odrzucając, a czasem spychając na dno serca. Wówczas strach staje się naszym wrogiem i urasta do wielkich rozmiarów – czyli ma tzw. wielkie oczy. A taki strach nie tylko paraliżuje i obezwładnia nas, ale blokuje w rozwoju, nie pozwalając nam zrobić kroku do przodu. Nie możemy zatem wkraczać w cenne doświadczenia życia, które mogłyby poszerzyć naszą świadomość.
     I ze mną tak właśnie było. Do pewnego czasu obficie karmiłam swój strach. Trwało to do momentu, kiedy miałam już po prostu dość i zmęczona zaprzestałam z nim walki. Postanowiłam go zaakceptować i „otoczyć opieką”.
     Co się okazało? Strach, któremu ulegałam, nie pochodził tylko i wyłącznie z doświadczeń obecnego życia. W tym życiu on się tylko jakby przypominał. Dawał mi znać, że zaistniało coś, czego nie uwolniłam wcześniej. Nie rozświetlone – a tym samym nie uwolnione – sytuacje i doświadczenia jednego wcielenia, stają się naszym bagażem, który przenosimy do następnego życia. I wtedy albo powielamy wcześniejsze programy i kontynuujemy wciąż to samo, skazując siebie przez wieki na podobne lekcje – albo też budzimy się i ze zrozumieniem kładziemy temu kres.
     Człowiek podświadomie czuje, jakie doświadczenia mocno zapisały się w jego duszy w innych wcieleniach. Wystarczy zaobserwować, jakie zdarzenia budzą w nas największe emocje, co nas wyprowadza z równowagi, co przynosi ból i w jakich sytuacjach się boimy. To wszystko mówi nam o nas. Często oglądając filmy, potrafimy pewne sceny szczególnie mocno przeżywać, choć u innych niekoniecznie wzbudzają takie same uczucia. Dzieje się tak dlatego, że każdy z nas ma inne, nieuświadomione, ale odczuwalne doświadczenia z Przeszłości i tym samym inne płaszczyzny życia do uzdrowienia.
     Ja również niektóre sytuacje odczuwałam bardzo boleśnie i dotkliwie. W jednym z moich wcieleń, jak się dowiedziałam, byłam maltretowana za wolnomyślicielstwo. Wiadomo, co to określenie oznacza. Można się więc domyślić, że poniosłam karę za prawdy swego serca, które miałam odwagę głosić.
     I tu kryła się przyczyna mojego dotkliwego problemu, bowiem wydarzyło się coś, co spowodowało moją blokadę, co zaszczepiło we mnie strach przed wypowiadaniem się. Mój „demon” był  więc skrywającym się w Przeszłości aspektem mnie samej, który tam utknął. Dlatego to nie sytuacja w domu była powodem mojego zamknięcia się. Ona była tylko przypomnieniem o zablokowanej części mojej energii, która wciąż domagała się uwolnienia.
     Zrozumienie i świadomość przynoszą uzdrowienie. Nie ma innej drogi do pokonania strachu jak ta, w której spotykamy się z nim „twarzą w twarz”. Ucieczka nie jest rozwiązaniem. Nie sposób żyć i uciekać przed każdą możliwością wypowiadania się.
     Dlatego postanowiłam terroryzującego mnie „demona” przechytrzyć i zamiast traktować go jak wroga – dodając mu tym samym siły – zaczęłam go akceptować, a on, w miarę upływy czasu… „rozpuszczał się”! Choć do dzisiaj nie czuję się komfortowo przemawiając, nie uciekam już od każdej nadarzającej się ku temu okazji.
     Pewnie nie jest też przypadkiem, że Wszechświat postawił na mojej drodze przyjaciółkę, która szkoli studentów w zakresie pracy mózgu, samodoskonalenia i świadomości . Jak się okazuje, ja, która swoją wiedzę czerpałam z zupełnie innego źródła i zdobyłam ją w oparciu o rozwój duchowy, mogę się z nią bardzo dobrze porozumieć. I jest to tak daleko idące zrozumienie, że od czasu do czasu jestem przez nią zapraszana na uczelnię jako wykładowca! I tu nie chodzi o przechwalanie się, choć jest to dla mnie miłe, ale o podkreślenie faktu, jak bardzo można wyjść swojemu strachowi naprzeciw!
     Wszystko mogłoby się wydawać przypadkiem, ale ja wiem, że takowych nie ma, bo to, co spotykamy: każdego człowieka i każdą sytauację, przyciągamy do siebie jak magnes. Czyż propozycja tychże wykładów nie jest odpowiedzią na powziętą przeze mnie decyzję zmierzenia się ze swoim „demonem”?
     Dlatego, jeśli mogę coś doradzić w tej kwestii czytającym niniejszy tekst: nie uciekajcie przed własnym strachem, ale wchodźcie głęboko w siebie i własne uczucia, rozpoznając je. Pozwólcie odejść tym przebrzmiałym cierpieniom i obawom, które niepotrzebnie powracając, zatruwają obecne życie. Zapewniam Was, że warto, bo wynurzając się z ciemności, zobaczycie wreszcie jasne światło i odczujecie upragnioną wolność.
     Być może opisana przeze mnie przygoda z własnym strachem, a właściwie z jednym przejawem strachu – bo jak wiemy, jest ich wiele – przysłuży się komuś. Wielu przecież ma w sobie ukryte lęki i obawy, np. przed ośmieszeniem się czy też strach przed nowym wyzwaniem, przed zmianą czy jeszcze czymś innym. Cokolwiek by to było, zawsze wiąże się z poczuciem separacji od Źródła i z cierpieniem.
     Dlatego warto się zająć tym, co odczuwacie szczególnie dotkliwie, co wywołuje w Waszym sercu uczucie strachu. Może to być ślad przeszłych wcieleń, który mocno zapisał się w podświadomości i w związku z tym Wasz umysł odtwarza wciąż te same emocje przy podobnym, choćby niewielkim problemie. Umysł ma zdolność kojarzenia zaistniałego zdarzenia z przeżytą niegdyś traumą.

     Tak więc nie bójcie własnego strachu, bo w istocie ma on tylko „wielkie oczy” i  sam w sobie nie jest szkodliwy, a przy odpowiednim podejściu do niego, może posłużyć jako drogowskaz do nowej, lepszej rzeczywistości.

                                                                                          Złotobrązowa

 

     Rozważania na temat fundamentalnych aspektów ludzkiego życia mogą dotyczyć np. naszego kontaktu z Bogiem, modlitwy, wyborów moralnych, ale również sprawy tak zwyczajnej i, wydawałoby się, prostej jak… oddychanie.
     Oddech – również i on, jak zdążyłam się przekonać na swojej drodze rozwoju duchowego – ma niemałe znaczenie. Warto zauważyć, że w kulturze zachodniej był do tego czasu trochę niedoceniony. Piszę „był”, gdyż zauważyłam, że obecnie wszystko ulega zmianie i poszukujący wiedzy człowiek coraz bardziej otwiera się na inaczej pojętą duchowość, w której wielką rolę odgrywa proces zwany świadomym oddychaniem. Dzięki niemu człowiek zaczyna zdawać sobie sprawę zarówno ze swojego wnętrza, jak i swej „powłoki zewnętrznej”. Oddech jest tym, co wiąże ze sobą te dwa obszary ludzkiego istnienia.
     Wiele prawd dotyczących oddechu przekazują nam indyjscy jogini twierdzący, że oddech jest bramą do doskonałości. Również mistrzowie buddyjscy odsłaniają niejedną tajemnicę tego procesu.
     Co możemy zyskać dzięki świadomemu oddychaniu i w jaki sposób możemy sobie pomóc prawidłowo oddychając?
     Ponieważ oddechowi poświęconych jest wiele publikacji oraz stron internetowych, wiedza na ten temat jest dość obszerna i łatwo dostępna dla każdego, skupię się tylko na podstawowych sprawach związanych z tym zagadnieniem. Powołam się tu na własne doświadczenia i obserwacje.
     Oddech jest nieustającą funkcją naszego organizmu i wydawałoby się, że wszyscy wiemy, jak oddychać. Ale czy tak jest w istocie?
     Gdy byliśmy dziećmi, uczono nas pisać, czytać, wychowywano nas, ale rzadko kiedy dawano wskazówki i uwagi dotyczące oddechu. Z tą kwestią pozostawaliśmy zdanymi na samych siebie. Często zdarzało się, że nasz oddech był za szybki, innym razem tak płytki, że  kończył się ledwo w klatce piersiowej, bo najważniejsze było, żeby w ogóle zaistniał. Często mówiło się: „oddycha – znaczy: żyje!”. Ale czy to jest życie?
Okazuje się, że oddech jest  nie tylko procesem biologicznym, ale i emocjonalnym, a nasza psychika jest z nim mocno powiązana. Ileż to razy w ciągu dnia jego rytmiczność zmienia się pod wpływem tego, co przeżywamy albo pod wpływem myśli, jakie nas nawiedzają.
     Kiedy oddychamy świadomie, koncentrując się na samym procesie oddychania, czyli obserwując, a raczej odczuwając, powietrze wpływające nam przez nozdrza, idące w głąb naszego ciała – uwalniamy nasz  umysł. Pozwalamy odpłynąć naszym myślom, problemom, nie załatwionym sprawom, tworząc przestrzeń, w której wreszcie możemy poczuć, że istniejmy.
     Dla niektórych nie jest łatwe znalezienie się w danej chwili w tak zwanym „Teraz”. Jednak praktykowanie świadomego oddechu jest doskonałą, nieuciążliwą metodą pomocną w osiągnięciu tego stanu. Kiedy nie rozpamiętujemy przeszłości lub też nie wybiegamy w przyszłość, znajdujemy się właśnie w chwili obecnej, czyli w – nie bez przyczyny tak nazywanej przez niektórych – „boskiej chwili”. Kiedy uciekamy z „Teraz”, przepada nam teraźniejszość, czyli po prostu nie żyjemy w pełni!
     Dlatego też niektórzy, nieustannie obciążeni problemami, nie dość, że nie rozwiązują sensownie swoich życiowych spraw – bo nie sposób w zmęczonym, zagmatwanym umyśle odszukać właściwego rozwiązania – to nie potrafią się również niczym prawdziwie i szczerze cieszyć. Wszystko, czegokolwiek doświadczą, nawet najradośniejsze chwile, pokryte będą cieniem tychże problemów. W konsekwencji nie będą doświadczane w pełni i nawet mogą pozostać niedostrzeżone.
Kiedy po raz pierwszy dowiedziałam się o świadomym oddechu – nie dowierzałam. Lekceważyłam wszystkie docierające do mnie informacje, aż wreszcie, przynaglona stanem  zdrowia, postanowiłam spróbować. Zaczęłam od dosłownie pojedynczych, świadomie łapanych oddechów. Było to nieudolne, bo jak się okazało, opanować umysł nie jest rzeczą łatwą, a nie ma takiej możliwości, aby oddychać świadomie i równocześnie myśleć o czymkolwiek.
     Jednak: trening czyni mistrza – i w miarę upływu czasu proces ten wydłużał się do trzech, pięciu, a nawet dziesięciu oddechów. Potem oddychałam świadomie kiedy tylko przypomniałam sobie o tym: podczas prowadzenia auta, oglądając telewizję, słuchając muzyki, stojąc w kolejce…
     W pewnym momencie zauważyłam, że mój umysł „zwolnił” i ku mojemu zdziwieniu – w ciągu dnia – zaczęły pojawiać się coraz dłuższe momenty, kiedy będąc w „Teraz” zapominałam o wszystkim i zanurzałam się w „słodkim błogostanie”. Okazuje się, że opanowanie umysłu jest możliwe i choćby to było na początku tylko częściowe i krótkotrwałe, daje człowiekowi wielką ulgę, przynosi pozbycie się niepotrzebnego balastu, a zdający sobie sprawę z tego wszystkiego człowiek zaczyna rozumieć, że dzięki świadomemu oddechowi jest w stanie dysponować i zarządzać umysłem według swoich potrzeb.
     Często dzieje się tak – i znam to ze swoich przeszłych doświadczeń – że jest odwrotnie: to nasze rozbiegane, nieopanowane myśli rządzą nami, tworząc chaotyczna rzeczywistość, a rozum wymyka się spod kontroli i przestaje być „narzędziem w naszych rękach”.
     Świadomy, wprowadzony w głąb ciała oddech, rozprowadza w nim energię, której tak wiele tracimy nie tylko na naszą aktywność w ciągu dnia, ale i na niepotrzebne, natrętnie atakujące nas myśli. I właśnie dlatego ta funkcja jest tak cenna i ważna.
Cały proces zaczyna się już od samej obserwacji siebie i swojego oddechu, bowiem obserwowanie już czyni nas świadomymi. Ludzie, którzy łatwo ulegają emocjom, którzy szybko się stresują, oddychają również bardzo szybko i płytko jednocześnie. W ciele energetycznym, które także posiadamy, powstają wówczas blokady, energia przestaje krążyć, a w dalszej konsekwencji osłabiony zostaje system immunologiczny. Wtedy nasze fizyczne ciała chorują.
     Zwiększony przepływ energii wpływa więc na  proces samoleczenia naszego ciała. Ludzie szczęśliwi, optymiści oddychają „pełną piersią”, czyli głęboko i swobodnie. Dlatego rzadziej dopadają ich choroby i różne niedomagania.
     Ciało ludzkie niejednokrotnie czuje się „niedokarmione” energetycznie i gdy się tak dzieje,  samo o energię się doprasza. Zaczynamy wtedy ziewać. Ziewamy nie tylko wtedy, gdy chce nam się spać, ale również wtedy, kiedy nasze ciała chcą „podładować akumulatory”. Dostarczana wraz z oddechem energia pobudza wszystkie komórki, stające się dzięki niej bardziej efektywnymi, nie mówiąc o mózgu, którego ożywione energią neurony – uaktywniają go. Człowiek wypełniony energią jest radosny i pełen życia. Nie bez przyczyny o ludziach, którzy nie maja siły, werwy i ochoty na nic, mówi się, że są bez energii – bo w istocie jej nie mają!
     Dlatego zachęcam wszystkich do poświęcenia kilku choćby minut w ciągu dnia na doskonalenie swojego oddechu i pozwolenie sobie na pobierania tego bezcennego lekarstwa, które Bóg/Wszechświat oferuje nam za darmo. Wchłaniana wraz z każdym oddechem życiodajna energia, zwana również Praną, jest dostępna dla każdego i w każdej ilości. A jakże często nie wiemy nawet o jej istnieniu! To ona odmładza i leczy nasze ciała. Ona sprawia, że nasze zmysły stają się bardziej wyczulone, a system nerwowy regeneruje się. Ona dodaje mocy naszym zdolnościom twórczym, usuwa zmęczenie i powoduje, że wypełniony nią człowiek – promieniuje, a jego pozytywne wibracje oddziałują na otoczenie.
     Pragnę jeszcze dodać, że dzięki świadomemu oddechowi pozbyłam się uciążliwej bezsenności, dręczącej mnie od bardzo wielu lat. Na skutek doświadczeń z przeszłości w mojej świadomości neuronowej zaistniał program-zaburzenie, będący śladem tych doświadczeń. To, co nie pozwalało mi zasnąć, to były moje myśli, które generował ów program.
     Na szczęście na mojej drodze stanął ktoś, kto pomógł mi odkryć prawdziwą przyczynę bezsenności i zapewnił, że dzięki metodzie oddechowej, którą dla mnie opracował, można zaburzenie z  powodzeniem usunąć. Aby wyłączyć ten program, musiałam postarać się o czystość umysłu, w czym pomogła mi stosowana codziennie przed zaśnięciem metoda oddechowa, która z dnia na dzień starannie i z coraz lepszym skutkiem blokowała ten program. Bezsenność została opanowana. Nie udało się to od pierwszego razu, ale muszę przyznać, że warto było zastosować się do rady i pooddychać świadomie, aby wreszcie – po trzydziestu latach – odrzucić wszelkie środki nasenne!
     Dajamanti Sek-Ki, Przyjacielu – dziękuję!!!
     Poniżej zamieszczam materiały, które mogą pomóc w doskonaleniu świadomego oddechu:
     Oddech Życia

http://www.crimsoncircle.com/Shaumbra/Oddech%C5%BBycia/tabid/6638/Default.aspx

     Oddychanie całym ciałem: