Prawda, prawda. Nieprawda…

     Jak już pisałam, moją młodość i dzieciństwo spędziłam kierując się i wyznając reguły oraz zasady, jakie narzuciła mi religia. Tak wiec to ona określała moją prawdę. Przez jej pryzmat oceniałam i odbierałam świat, postrzegałam rzeczywistość, ludzi i każde doświadczenie życiowe. Nie zdawałam sobie wcześniej z tego sprawy, że kryteria, jakie przyjęłam, nie wypływały z mojego serca, czyli nie były moimi, ale tych, którzy te prawdy wykreowali.

      Ale stopniowo… Długa była droga do tego, co teraz nazwałabym neutralnością, pewnego rodzaju czystością i klarownością, bowiem przejście z jednej świadomości w drugą to proces, który potrzebuje czasu i zrozumienia.
     Nie na darmo żyję w kraju, a właściwie w mieście , w którym ścierają się ze sobą wszystkie niemalże kultury, religie, a więc i różne świadomości. Nie sposób przejść obojętnie obok tego faktu i nie poświęcić mu odrobiny swojej uwagi.
     Przyszedł czas, że odważyłam się wychylić nosa ze swojego podwórka i zajrzeć gdzie indziej. Sięgnęłam po pierwsze lektury, które w miarę upływu czasu stawały się coraz odważniejsze, coraz bardziej odbiegające od tego, co mi wpajano. Muszę przyznać, że w pewnym momencie poczułam się jak w środku wielkiego targowiska, gdzie z każdej strony, z każdego straganu dobiegają głosy handlarzy: mój towar lepszy, mój zdrowszy, mój niepowtarzalny! Kakofonia, bełkot, karuzela – takie słowa przychodzą mi na myśl na określenie tego, co czułam. Gdzie jest prawda? Kim jest Bóg? Dlaczego każdemu jawi się on inaczej? Skoro światem rządzi jedna Siła, jedna Obecność, jedna Inteligencja, to dlaczego mistykom katolickim w wizjach objawia się ukrzyżowany Chrystus, innym Budda, jeszcze innym Kryszna itd… Czy to Bóg dostosowuje się do ludzkich wierzeń, czy też ludzie ulegają halucynacjom?
     Różne pytania przewijały się przez mój umysł. Ponieważ natura obdarzyła mnie pewnymi cechami poznania pozazmysłowego – można powiedzieć: o zabarwieniu mistycznym – wiele doświadczeń przeżywałam osobiście i dzięki temu łatwiej mogłam zrozumieć, jakie prawa tym wszystkim rządzą.
     Tak jak pisałam, w młodości zaczytywałam się w literaturze religijnej. Czytałam wszystko, co wpadło mi w ręce – w tym wiele pozycji dotyczących żywotów Świętych. Pragnęłam duchowości, pragnęłam rozwoju, ale poruszałam się po bardzo wąskiej ścieżce. Śledząc świętość Wielkich katolickich zauważyłam, że prawie każdy z nich doświadczał walki ze złem. Złem, które manifestowało się w ich życiach w różnoraki sposób, a w niektórych przypadkach – materializowało się!
     Jakaż siła to powodowała? Co wyzwalało tak potężną manifestację zła, które – jak czytamy w opisach – krzywdziło ich nawet fizycznie?!
     Nasiąknięta tak rozumianą świętością, sama zaczęłam doświadczać takiego właśnie niefizycznego świata, który – wbrew temu, czego mnie uczono: że Bóg jest Miłością – objawiał mi się jako zaprzeczenie tego stwierdzenia. Przepojona przekonaniami, że im większa świętość, tym większe ataki zła, zaczęłam otrzymywać potwierdzenie tego poglądu. Pamiętam wizje, w których manifestujące się w różnoraki sposób zło próbowało mnie atakować. Nie były to przyjemne doświadczenia, a bezsilność, jaka mnie wtedy ogarniała, była bardzo dotkliwa.
     Jednak był w tym  wszystkim jeden mały plus. Poczynione w kościele różne rytuały i zabezpieczenia w pewien sposób działały. Prawdopodobnie świadomość, że przyjęłam szkaplerz, robiła swoje i owo zło każdorazowo zatrzymywało się jak przed pancerna szybą – nie miało do mnie całkowitego dostępu. Czy to mnie uspokoiło, czy to pozwoliło spokojnie zasypiać? Przecież wizje powracały, a ja pragnęłam, aby ich w ogóle nie było!   
      Mijały dni, tygodnie, lata, a ja coraz odważniej wkraczałam w świat szerzej pojętej duchowości. Słowo „duchowość” zaczęło mieć dla mnie inne znaczenie i pomału przestawałam go utożsamiać z religijnością. Z tej kakofonii różnych opinii i poglądów, zaczął przebijać się cichutki głosik: słuchaj swego serca.
      Wielu naukowców w dzisiejszych czasach dowodzi, iż serce ludzkie to nie tylko mięsień, nie tylko organ tłoczący krew, ale coś znacznie ważniejszego. Pod względem elektromagnetyki jest czymś o wiele mocniejszym niż umysł! Nie, nie przekreślam roli i mocy umysłu. Jest ona wielka – ale dzisiaj wiem, że prawidłowo wykorzystać tę moc można tylko poprzez stworzenie połączenia pomiędzy jednym i drugim. Poprzez serce jesteśmy połączeni z Wszechświatem/Bogiem. To ono, jeśli mu pozwolimy, otworzy nam bramę do intuicji, do mądrości odartej z niejednej iluzji, jaką wytworzyło utożsamiające się z narzuconymi poglądami ego.
      Przy pomocy różnych programów świadomościowych, rozmaitych ograniczeń – przede wszystkim religijnych – ograbiono nas z intuicji! Odcięto nas od wiedzy, którą – z racji tego, że jesteśmy Bogu podobni – mamy w sobie. Dzisiaj zrozumiałam, dlaczego duchowni tak bardzo przestrzegają przed tzw. wchodzeniem w siebie, przed kulturą Wschodu, która proponuje  wyciszenie umysłu i  zapanowanie nad własnymi emocjami oraz wnętrzem.
      Nie chcę tu przeceniać ani jednej, ani kwestionować drugiej religii, bo choć wszystkie są piękne, to żadna jednak nie jest wystarczająca. Religie, wprowadzając postać osobowego Boga-Stwórcy, kierującego się według twórców tychże religii nakazami, zakazami i prawami, w pewnym sensie odcięły człowieka od poszukiwań wiedzy w sobie. Cała wiara podana została z zewnątrz jak obiad na tacy. Poznajemy Boga nie poprzez doświadczanie, a przez narzucenie gotowych reguł, według których mamy działać. Przypomina to czynność, w której do naszego komputera wprowadzamy gotowy program służący konkretnemu celowi. Idee, teorie i dogmaty wytyczające człowiekowi drogę i kierunki postępowania są równocześnie czymś osłabiającym jego możliwości otwarcia się na nowe doświadczenia i ograniczają głębsze poznanie. Jakże trafne jest stwierdzenie, że kłamstwo powtórzone 1000 razy staje się prawdą! W czasach Internetu dobrze wiemy, w jaki sposób manipuluje się spuścizną wielkich mistrzów i postaci, na fundamencie których powstały największe wyznania religijne. Dla człowieka nie poszukującego, nie myślącego staje się prawdą to, co zostało mu zasugerowane i co usłyszał wiele razy.
      Uważam, że całkiem śmiało można porównać to z hipnozą. Wiara w jakąkolwiek religię, choć na początkowym etapie może być w pewnym sensie otwarciem się na Boga, to jednak w dalszej konsekwencji uniemożliwia szersze zgłębienie i poznanie, a to z powodu zainstalowanego w niej programu, który wszystko, co z nim sprzeczne, będzie eliminować i odrzucać.
      Cóż więc można usłyszeć wchodząc w siebie? Czego doświadczyć? Boga czy skutków zainstalowanego oprogramowania?
      Tak więc im groźniejszy Bóg, im bardziej osądzający, tym straszniejsze objawienia i manifestacja, a wszystko to na poziomie naszej wiary! Niepracujący nad czystością „swojej świątyni” człowiek nie usłyszy w niej nic więcej poza zgiełkiem, którego i ja do pewnego momentu doświadczałam. Nie zobaczy Aniołów grających na harfach, ale najczęściej to, co utożsamiamy z ciemnością, a co religia nazywa diabłem czy złymi duchami. Niejednokrotnie słyszałam na kazaniach, jak to medytacja spowodowała, że ludzie praktykujący ją napadani byli przez złe duchy – co musiało się kończyć interwencją egzorcysty! A to tylko człowiek zobaczył w sobie owoc swojej wiary, czyli to, co przyjął za prawdę.
      Tak jak napisałam wyżej, nasze wierzenia są motorem wszelkich manifestacji, a według słów: „Jako w Niebie, tak i na Ziemi” – zasada ta obowiązuje również po drugiej stronie zasłony.  Dlatego należałoby się zastanowić, czy człowiek, który nie potrafił stworzyć sobie spokoju – czyli nieba – tu, na Ziemi, osiągnie go z chwilą śmierci i po niej? Czemu więc służy wywieranie na ludziach presji w postaci zaszczepionego w nich strachu przed piekłem i diabłami? Osiągnięciu harmonii i łączności z Bogiem, czy przeciwnie: aby nigdy do Niego nie dotarli? Czy wystraszony człowiek, który nigdy nie wchodzi w cichą przestrzeń swojego serca – bo nawet nie wie, że ją ma – którego umysł „papla” bez końca, jest w stanie usłyszeć głos Boga?
      I tak pomału  zaczął docierać do mnie fakt, że taką mamy prawdę, w jaką wierzymy.
      Bóg nie obwarował nas ograniczeniami co do wiary w Niego. Dał nam wolny wybór prawdy, a to, co wybierzemy, będzie się odzwierciedlało w naszym życiu codziennym i duchowym. Dlatego tylko i wyłącznie od nas zależy, czego więcej doświadczymy: Miłości czy Ciemności – bo we Wszechświecie, między innymi, panuje jedna prosta zasada, którą starannie i z wyrachowaniem zakryto przed człowiekiem: że to, na czym się koncentrujemy, czemu się oddajemy – rośnie w siłę i materializuje się w życiu oraz po śmierci. Czy święci musieli tyle energii tracić na swoje utarczki ze złem? Czy objawiałoby się go tyle w ich życiu, gdyby sami nie dodawali mu mocy?  To była walka, a przecież walka rodzi walkę, każda siła – przeciwsiłę… 
      Jezus przyniósł na świat przykazanie miłości, a nie permanentną wojnę! On leczył świat sobą, swoją emanacją. Nie osądzał, nie walczył, kochał wszystko, co jest – i to wystarczyło. Dlatego właśnie na Miłości powinniśmy się skoncentrować, aby móc jej  później doświadczać. 
      Na zakończenie dodam, że śpię już spokojnie, moje sny pozbawione są walki, bo i we mnie jej nie ma, a złe moce rozpuściłam wiarą w Miłość, w której moc uwierzyłam i której doświadczam teraz na każdym kroku.
      A co z wizjami? Zmieniły się. Wszechświat/Bóg dał mi odczuć swe połączenie z Nim i ze wszystkim, co istnieje. To jedno z najpiękniejszych doświadczeń, jakie dane mi było odczuć – pozbawione strachu, a wypełnione bezgranicznym Spokojem i Miłością.
     Miałam możliwość odczuć, że na planie duchowym jesteśmy połączeni, jesteśmy jednością – wszyscy i wszystko, co istnieje, jest Nim. Jesteśmy Nim będąc w ciele i poprzez nasze ciała manifestuje się Jego boskość. Bóg, ten Wielki, Nieogarnięty doświadcza fizyczności poprzez naszą cielesność! I to dlatego nasze ciała w istocie są świątynią! Świątynią, którą zamieszkuje Bóg. To przez nasze ziemskie doświadczenia On wzbogaca się. Wraz z nami raduje się i smuci, pozwala się ograniczać, wyzwala się, jest również nieroztropny wraz z nami i mądry, gdy tak zadecydujemy… A wszystko to na nasze życzenie. 
     Dlatego wszelkie spory religijne, udowadnianie sobie, targowanie się, która koncepcja lepsza czy gorsza – do niczego nie prowadzą.
     Dopóki człowiek nie stanie na poziomie swojego Serca i nie odwoła się do niego, jego prawdy będą prawdami narzuconymi. A ponieważ w nie uwierzy, znajdą potwierdzenie w jego życiu.

                                                                                                    Złotobrazowa

     Ponizej wklejam film pt.”Przeslanie Nadziei”, który oprócz pięknego, tytułowego przesłania zawiera w sobie wiedzę na temt ludzkiego serca, do czego odnosiłam się w moich rozważaniach.

 

5 thoughts on “Prawda, prawda. Nieprawda…

  1. Witam serdecznie czyli sercem :)

    W trakcie studiów w Stonehill College spotkałam sie z opinią, że Jezus powiedzial: „Nie przynoszę światu pokoju lecz duszę” – jakkolwiek polemizowałabym z percepcją „świata” w omawianych czasach.

    Podoba mi się również cytat: „Jezus to był zwykły koleś, który uczył innych by nie oddawali swej mocy”. Mam nadzieję, że autorowi chodziło o potencjał mocy każdej z 50 trylionów naszych komórek (1.17V), które funkcjonują w synergii do czasu aż umysł koncepcyjny nie zafunduje im patologii.

    Zastanawiam sie czy nie nade(j)szła pora na dyskuję o chrześcijaństwie, którego nigdy nie było? Powołując się na tekst Piers the Plowman: „Kiedy Cesarz Konstantyn podarowal Biskupowi Rzymu ziemie, tytuły i slużbę, wszystkich następców Piotra zatruto na wieczność …” odczuwam to samo co czułam jako 7-letnia dziewczynka, kiedy po przyjęciu pierwszego opłatka/ciała Chrystus w niezliczonym szeregu dzieci inny ksiądź włożył mi do ust drugi, kiedy chciałam powiedzieć, że jeden już otrzymałam i nie zdążyłam jeszcze wstać.

    Widząc pustki w kościołach (nie tylko katolickich) i ogromne kłopoty finansowe, słyszę echa słów wypowiadanych przez moje serce dekadę temu, że Jezus powraca w naszej świadomości, by jedyna droga (etyczny humanitaryzm), która nie wiodła do Rzymu lecz została tam zwabiona, by „poślubić” swego opresora, „wyszła na prostą” czyli stała się tym czym miała być – świetlanym szlakiem samopoznania, poszukiwania nie zaginionej arki lecz swego najwyższego instynktu, tej iskry Bożej, którą jesteśmy w tymczasowej formie.

    Właśnie zarezerwowałam sobie w bibliotece ksiażkę „Chrześcijaństwo po religii” (Am. Eng. Christianity After Religion) i nie omieszkam podzielić się spostrzeżeniami. A tymczasem serdeczne uściski :)

    http://www.amazon.com/Christianity-After-Religion-Spiritual-Awakening/dp/0062003739/ref=sr_1_1?s=books&ie=UTF8&qid=1343704795&sr=1-1&keywords=christianity+after+religion+the+end+of+church+and+the+birth+of+a+new+spiritual+awakening

    • Umysl koncepcyjny niestety często nam funduje wszelkie patolgie, dlatego i mnie podoba sie stwierdzenie, ze „Jezus to był koleś…” Energia, którą nieświadomie oddawałam do jakiegoś czasu tym, których teraz nazywam Wampirami Energetycznymi, w istocie powowodowała w komórkach to, o czym piszesz! A więc wiedza, jak zatrzymać swoją moc jest naprawdę istotna! Tylko, ze to akurat zakryto przed nami! Przeciez jestesmy marnym prochem! A taki marny proch latwiej wieść na pokuszenie! Na temat Chrześcijaństwa nawet nie wiem czy chce mi się głębiej wnikać ( za bardzo to skomplikowane) gdyż jak sama piszesz, Kochana Czarodziejkoo – nigdy go nie było, a jeśli było to, zostało zepchnięte do podziemi aby nigdy na światło dzienne nie wy(j)szlo. Jednak, jeśli sama coś ciekawego naskrobiesz i podzielisz się z nami, będę wdzięczna i chętnie przeczytam i umieszczę na blogu.

  2. Witaj ponownie Droga Złotobrązowa i dziękuję za wpis. Moja odpowiedź będzie nie tylko mą opinią lecz styczną z opinią lidera progresywnego chrześcijaństwa – jedynej drogi, która nie wiedzie do imperium (niejedna karczma Rzym się nazywa) i śmiało możemy określić jako katakumbowa. Nawiązuje do książki Rev. Robin Meyers „The Underground Church”. Wiem, że nie sposób „wyciąć” sobie czegokolwiek z ramy referencji naszych unikalnych doświadczeń życiowych udając przed samym sobą, że albo nie miały miejsca lub że nie miały na nas wpływu. Nie warto kumulować negatywnych emocji. Ta praktyka według „lingo” współczesnej psychologii energii nosi miano „Efektu Cienia”, który jest niczym innym jak kumulacją negatywnych emocji, które wyjdą na powierzchnię naszej palety życia i uderzą w nas samych. Nie jest to nic nowego. Nowe jest tylko nazewnictwo. Wszak mistyk naszej kultury zachodniej Jezus/Jezua przekazał nam: „To co uzewnętrznisz, zbawi cie. Co ukryjesz, zniszczy cię.” Dlatego wiele lat temu wybrałam się szlakiem do betlejemskiej stajenki, aby w pocie czoła i z kurzem miedzy palcami stóp dowiedzieć się w jaki sposób przesłanie naszego mistyka wywietrzało z wichrami dziejów. Swoje doświadczenia mogłabym porównać do przypowieści o synu marnotrawnym, gdyż zmierzenie się z Rodziną by przekazać jej członkom, iż mistyk Jezus zawsze był, jest i będzie centralną postacią w mym życiu ale bez referencji imperium nie było „muzyką” dla ich uszu. Biorąc pod uwagę naszą etniczność, tolerancja na taki manifest jest cienka jak delikatny materiał, który może ulec uszkodzeniu przy najlżejszym podmuchu wiatru emocji.

  3. Ta „muzyka”, o której piszesz niemiła jest wielu uszom, ale nie myśle, że tylko z tego powodu zaprzestanie grać! Słyszę, że gra już coraz głośniej i odważniej i niedlugo doczekamy się symfonii! Wierzę, że w podwyższających się wibracjach Matki Ziemi, kłamstwa nie będą mogły egzystować. One już się wysypują jak z Puszki Pandory! Pozostaje jednak problem „cienkiego materiału” który, jak piszesz może ulec uszkodzeniu… No cóż, wchodzimy w czasy, w ktorych tolerancja i akceptacja oraz poszanowanie innych poglądów będą podstawą egzystencji i aby przeżyć te „podmuchy wiatru emocji” bez okaleczenia, trzeba się będzie tego nauczyć. Mistrz Jezus jest i moją centralną postacią w życiu ale to nie znaczy, że widzę Go przez pryzmat religii. Ja Go czuje swoim sercem i znam Go poprzez to serce, a że nie jest to zbieżne z tym, czego mnie uczono, to już nie mój problem. Pozdrawiam Cie Błyskotliwa Czarodziejkoo całym swoim sercem!

Odpowiedz na „ZłotobrązowaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *


*

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>