Tajemnice mojej szuflady…

     Kochani, dziękuję z całego serca za Wasze pierwsze wpisy! Wiele naprawdę dla mnie znaczą!
Dzisiaj pragnę podzielić się z Wami moim tekstem sprzed lat, kiedy to po raz pierwszy odważyłam się sprecyzować i przelać na papier swoje przemyślenia i obserwacje oraz uczucia, jakie towarzyszyły mi, kiedy moje serce zaczęło buntować się przeciwko prawdom narzuconym. Prawdy te posłusznie przyjmowalam, nie rozumiejąc wtedy, że poza nimi kryje się piękniejszy świat i prawdziwa wolność oraz Bóg, jakiego wreszcie mogę zaakceptować.
Przemyślenia te spisywane były dużo wcześniej. Teraz, dzięki „przepustce” do nowego świata, jakiej sobie udzieliłam, znalazłam wiele odpowiedzi na dręczące mnie wówczas pytania.
Postanowiłam opublikować je, gdyż w czasach, kiedy Światło dociera do nas ze wszystkich niemalże stron, wielu z Was będzie przechodziło podobny proces. Wielu czuje – choć nie zawsze o tym głośno mówi – że „stare” ich nie przekonuje, nie trafia do nich, a obłuda i kłamstwa są już nie do zniesienia. Dlatego być może artykuł ten będzie pewnego rodzaju krokiem do duchowego wyzwolenia i sięgnięcia po „nowe”.
W taki oto sposób zaczęło się moje przebudzenie.

 

 Tajemnice mojej szuflady…

Każdy człowiek przeżywa różne okresy, otrzymuje od życia wciąż nowe doświadczenia, pasuje się z burzami, walczy na zakrętach. Liczne wydarzenia przynoszą każdemu nowe emocje, dostarczają bogactwo przemyśleń, umożliwiają na nowo spojrzeć na otaczający świat i rzeczywistość.
Wszyscy twierdzimy, że życie stało się szybkie, że zabijamy się, aby podołać rozlicznym obowiązkom związanym przede wszystkim z zapewnieniem bytu sobie i rodzinie. Nie zostaje nam wiele czasu na to, aby się zatrzymać, spokojnie usiąść i porozmyślać nad sensem tego wszystkiego, co nas spotyka i czego doświadczamy, czyli nad tym, co zwykło nazywać się „życiem”. Pod tym względem moje życie  nie różniło się od egzystencji wielu innych kobiet żyjących  i wychowujących dzieci na migracji.
Wychowałam się w duchu katolickim, więc już jako dziecko przyswoiłam sobie to, co usłyszałam w domu, w kościele i na lekcjach religii. Przyznam, że wiele spraw już w młodości nie dawało mi spokoju, wiele pytań zaprzątało głowę i dręczyło, ale udawałam wtedy, że  głosów tych nie słyszę. Nie mogło być inaczej, bo wszystko czego mnie uczono, należało przyjmować jako pewnik. Wiadomo przecież, że na tym polega wiara. Oddana Bogu i wierna rodzicielskim chęciom tłumiłam skutecznie wszystkie wątpliwości, ujarzmiałam niepokorne pytania, zaś wszystko, co najbardziej mnie trapiło, co domagało się wyjaśnienia, wkładałam do szuflady z napisem: “Rzeczy nieużyteczne”. I leżały tam te pytania, nie robiły w życiu niepotrzebnego zamieszania, trwałam w wymarzonej harmonii i ładzie.
Potem było małżeństwo, dzieci, emigracja, czyli to pędzące z prędkością światła  życie. Dzieci wreszcie dorosły, a życie tak jaby trochę zwolniło i znalazł się wtedy czas, aby zajrzeć do mojej, jak się okazało,  pełnej po brzegi szufladki. I teraz właśnie  wyciągam z niej zakurzone pytania, przyglądam się niewyjaśnionym problemom i temu, czemu powinnam się wreszcie przyjrzeć.
Mam nadzieję, że to, o czym chcę napisać nie obrazi czytelników. Jestem świadoma, że być może dotknę niejedno ludzkie serce, ale wierzę, że znajdą się i tacy, nie mniej wrażliwi, którzy, podobnie jak ja, pozwolą sobie na chwilę odwagi, by samemu spróbować poszukać odpowiedzi na takie pytania, kierując się własnym sercem i rozumem. Choć przyznać trzeba, że niełatwo łamać sobie głowę takimi problemami po czterdziestce!
Nie tylko wiara katolicka, ale również inne wyznania zakładają bardzo sprytnie, wpajając w świadomość ludzką już od kołyski zasady religijne. Zanim każdy z nas nauczy się samodzielnie myśleć, zanim zacznie odróżniać to, co jest białe, od tego, co jest czarne, prawdę od kłamstwa, zanim jeszcze zacznie logicznie rozumować i obiektywnie oceniać rzeczywistość, ma już wpojone pewne schematy, wdrukowane matryce, zapisane z góry uprzedzenia. Dlatego dojrzałemu człowiekowi bardzo ciężko jest uelastycznić ukierunkowany już rozum, aby spróbować odpowiedzieć samodzielnie na pewne kwestie, które, pomimo zwariowanego tempa i szybkiego życia, z powodu swej wagi powinny być chyba bardziej docenione.
Nauczają  nas, że Bóg jest dobrym, kochającym i sprawiedliwym Ojcem. Osobiście wierzę, że On taki jest, ale treści owego nauczania, tak jak przedstawia je religia, stoją – dochodzę do wniosku – w sprzeczności z ową nauką. Pomyślmy: Czy dobry i sprawiedliwy Ojciec mógłby tak nierozsądnie i niesprawiedliwie rozrzucić ludzi po całej kuli ziemskiej, różniąc ich kolorem skóry,  talentami, zamożnością, dając jednemu dobrych a drugiemu złych rodziców, czyli nie zapewniając ludziom równego startu? Czy kochający i sprawiedliwy ojciec miałby być niesprawiedliwy już na samym wstępie? Czy życie dziecka alkoholika, zboczeńca czy bandyty może równać się z życiem dziecka wychowanego w harmonii przez kochających rodziców? Czy takie dziecko będzie umiało oceniać rzeczywistość i wkraczać w nią z dobrym nastawieniem, bez poczucia krzywdy i bez agresji? Przecież ono już wie, że szczęście i raj nie są dla niego! W imię czego jedne dzieci maja raj a inne piekło?
Długo nad tym myślałam (z racji zaszczepionej we mnie religii niełatwo mi to napisać) ale jedynym racjonalnym wytłumaczeniem, które w tym wzgledzie może obronić sprawiedliwość boską, jest reinkarnacja. Koncepcja ta przez kilka wieków była akceptowana przez Kościół, ale w końcu została odrzucona. Dlaczego tak się stało? Myślę, że każdy człowiek ma możliwość doświadczenia wszystkiego, ale nie dokonuje się to w jednym życiu. Dlatego musimy wcielać się w różne „życia”, aby zbierać doświadczenia i zakosztować wszystkiego, przeżyć każdą emocję, obejrzeć wszystkie odcienie i skosztować wszystkich smaków życia. Na tym polega przecież doświadczenie. Byliśmy więc już bogaci i biedni, porzuceni i odrzuceni, skrzywdzeni, zabijaliśmy i byliśmy zabijani, kochaliśmy i byliśmy niekochani, doswiadczaliśmy niewoli, ale również odbieraliśmy wolność innym….
Często zastanawiamy się, skąd biorą się fobie, lęki czy też talenty, jakie przejawiamy w jakiejś dziedzinie, które towarzyszą nam prawie od kołyski, a nie mogły być dziedziczone po rodzicach. Pytamy, skąd się to wzięło? Przecież w życiu nie zaistniało nic, co mogłoby te fobie czy talenty wywołać?
Nie będę już wspominała o ludziach, którzy pamiętają swoje poprzednie wcielenia.  W dobie internetu wiemy, że tacy istnieją.  Znane są również wyniki badań naukowych nad reinkarnacją. A jednak w XXI wieku łatwiej kogoś uznać za wariata czy zrobić z niego opętanego niż przyjąć fakt o pamięci wcieleń, jako możliwości, która nie powinna być wykluczona w gatunku ludzkim.
Powróćmy do tematu sprzeczności, jaką odczuwamy, odbierając deklaracje o boskiej dobroci i konfrontując je z wizją Boga – mściwego i wiecznie obrażonego na  świat i człowieka despoty. Taki Bóg-Tyran uwielbia ludzkie kajanie się, a sam z wyniosłą obojętnością rozdziela łaski, dzięki którym człowiekowi się wiedzie. Gdy jednak tych łask zbraknie, istota ludzka stacza się na dno. Jeżeli więc te łaski udzielane są wedle jakichś prawideł, to czy mamy wpływ na cokolwiek? Znów cisną się pytania i dylematy, kolidujące z wpojoną od dzieciństwa wiedzą. Nie mogę znaleźć w tym nie tylko sprawiedliwości, ale i logiki. Przyzwyczajono nas do wysokiej samooceny. Jesteśmy szczytem Boskiej twórczości, wręcz arcydziełem. Zadajmy proste pytanie: dlaczego w nas tyle  obrzydliwości  i zła, do którego wstręt czuje ten, który nas stworzył, nasz Ojciec Niebieski?
Natura ludzka wiecznie narażona jest na zło, ma wiele wad i niedoskonałości, grożą jej choroby, ludzkie życie kończy się starością, po której przychodzi śmierć, a po niej – wedle nauk – piekło! Piszę piekło, bo czyż człowiek w ciągu jednego życia  jest w stanie osiągnąć to, czego od niego wymagają?
Prawie wszystkie religie świata ukazują zagniewanego Boga, który przywołując człowieka do porządku, musi  go karać  potopem, stosem czy jeszcze  innymi klęskami. Czy o mściwym ojcu można powiedzieć, że jest dobry? Czy dobry, kochający ojciec chce oglądać swe dziecko wciąż niegodne, zalęknione, obwiniajce i kajające się? Czy tak przedstawiony Bóg, karzący za błędy, do których przecież może nie dopuścić,  jawić się  ma jako Doskonałość i Dobroć, czy też bardziej jako wyzuty z uczuć twór? Pisząc to, nie sprzeciwiam się  Bogu i nie neguję Jego istnienia ale odrzucam obraz, jaki stworzyła Mu religia!
A jak jest z Duchem Świętym? Przytoczę w tym miejscu słowa zasłyszane podczas nauk rekolekcyjnych: „Duch Święty  jest jak wiatr. Nigdy nie wiadomo jak, gdzie i z jaką siłą uderzy”. Podoba mi się to i zgadzam się z tym stwierdzeniem. Jak jednak ma się ono do koncepcji Boga, a tym samym Ducha Świętego? Skoro nie wiadomo jak i gdzie powieje oraz z jaką siłą uderzy, to dlaczego nie wolno odczuwać go swoim sercem tak, jak On rzeczywiście objawia się człowiekowi? Gdzie tu jest miejsce na otwartość wobec Ducha, o której również tyle się mówi, skoro wolno nam odczuwać tylko tyle, ile nam pozwolono? Przecież  Bóg jest nieodkrywalny i nieznajdywalny, jeśli już, to można Go tylko odczuć. Twarzą w twarz nikt Go nigdy nie widział, skąd więc takie przekonanie, że do jednego przemawia Bóg a drugi ma halucynacje lub jest pod wplywem sił nieczystych? Na przestrzeni dziejów chrześcijaństwa nieraz zdarzało się, że bardzo srogo karano za niepoprawność religijną wyznawców, którzy w innych sytuacjach historycznych uznani byli za wzory do naśladowania. Przecież te sprawy są tak delikatne, subiektywne i opierają się tylko na odczuciach a nie na wiedzy! Czy warto było poświęcać tyle istnień ludzkich i prześladować za odmienną wrażliwość? Czy odmienną to znaczy gorszą? To juz na szczęście, w ogólnym rozrachunku, Bóg sam rozsądzi.
Nie godzi się chyba nieodgadnionego Boga nieudolnie dookreślać, czyli ograniczać „stąd – dotąd”, skoro naprawdę wszyscy tak niewiele wiemy.  Patrząc na okazałe budynki, świątynie, które rosną jak grzyby po deszczu, można by stwierdzić, że religia przeżywa rozkwit. Czy tak jednak jest w rzeczywistości? Przecież to nie te zimne kamienie, ani cegły świadczą o stanie naszego ducha, ale nasze gorące serca!  To one powinny  być światynią!
Dlaczego ci, którzy nas nauczają  o doskonałości Boga, studiujący wiedzę o Nim, zgłębiąjacy Jego istotę, ci, którzy twierdzą, że religia jest lekarstwem na całe zło, kompromitują się na taką skalę, oddalają od Boga na całe lata świetlne? Co zawodzi Bóg czy człowiek?
I takie są moje rozmyślania po czterdziestce… Rozmyślania o Bogu i oddającym mu hołd, niedoskonałym człowieku. O Bogu, któremu taki hołd potrzebny jest „jak umarłemu kadzidło”.  Po cóż bowiem Panu Bogu hołd beznadziejnego człowieka? Dlaczego Doskonołaść wymagać by miała uznania od niedoskonałości?
A na koniec dodam, że w tej mojej wolności, na jaką sobie po czterdziestce pozwoliłam, czuje się bliżej Boga niż kiedykolwiek wcześniej. W moim sercu zrobiło się więcej miejsca na tolerancję i akceptację wobec innych ludzi, innych religii, a więc mniej nienawiści  i pychy, którą, jako katolicy, szczególnie się wyróżniamy, a co przejawia się choćby w  daleko posuniętej arogancji wobec innych wierzeń oraz ignorancji wobec zasad innych religii. Nie dopuszczamy do siebie takiej możliwości, że to nie my, ale np. buddysta może mieć  z Bogiem więcej wspólnego, ponieważ, rozumiejąc wartość każdego boskiego stworzenia, szanuje je i nie zabije nawet mrówki.
Dlatego wierzę w jednego, jedynego Boga, który dał człowiekowi wiele sposobów na zgłębianie tajemnic życia, który nie dba, jakim imieniem Go nazywamy, bo na tytułach zależy jedynie głupiemu i pustemu człowiekowi!
I wydaje mi się, że pomimo wszystko, mam o Bogu o wiele lepsze zdanie od tych, którzy fałszywie Go przedstawili. Uważam, że jest On rzeczywiście Doskonałością, że jest Najwyższą Inteligencją, że jest Prawdziwym Stwórcą, który w  chwili tworzenia z rozmachem i bez ograniczeń, na swoje podobienstwo dał człowiekowi wolną wolę i wybór.
Czasem nierozsądnie się z tą wolnością obchodzimy,  ale wynika to stąd, że zapomnieliśmy, kim naprawdę jesteśmy. Na szczęście wierzę, że dobry Bóg dał nam na odświeżenie pamięci trochę więcej czasu niż jedno ludzkie życie, a taka wizja  powinna być pocieszeniem nie tylko dla szarych ludzi, ale również dla tych, którzy tę możliwość z pewnych powodów, kiedys wykluczyli.

Złotobrązowa.

 

One thought on “Tajemnice mojej szuflady…

  1. Piękna i wzruszająca historia. Niewielu ma odwagę „obnażyć” swe ego by ujrzeć swą duszę, która zwykle „śpi w promieniach światła” (William Blake – Znaki Niewinności). Nasz materialny świat to instytucje sponsorujące „poranek życia” – okres, kiedy budujemy swą osobowość przez konstrukcję własnego ego by identyfikować się ze swym stanem posiadania, wykonywanym zawodem, edukacją, opinią innych o nas, separacją z Bogiem,etc.

    Lecz jak przekazał nam Carl G. Jung w „Strukturze i Dynamice Psychiki”: „Nie można żyć w popołudniu życia według programu z poranka. Co było wspaniałym o poranku ma niewielkie znaczenie wieczorem. Co o poranku było prawdą, wieczorem staje się kłamstwem.”

    Mimo, iz jak przekazał nam Joseph Campbell w „Bohaterze z Tysiącem Twarzy”: „Mamy tylko podążać ścieżką bohatera. Tam gdzie spodziewamy się odnaleźć abominację, odnajdujemy Boga. Tam gdzie spodziewamy się unicestwić bliźniego, unicestwiamy siebie. Tam gdzie spodziewamy się wyjść na zewnątrz, docieramy do jądra swego Jestestwa. Tam gdzie spodziewamy się być samotni, jesteśmy ze światem.” – trudno się nie zgodzić z przekazem W. H. Auden: „Wybieramy własne zniszczenie niż zmianę. Wybieramy śmierć zamiast ‚drogę krzyżową’ chwili obecnej by umarła nasza iluzja rzeczywistości.”

    Dlatego gratuluję Ci odwagi w obnażaniu ego i kolejnego kroku w rozwoju duchowym.

    Reasumując, mistycyzm odnaleźć można w każdej tradycji i poza nią. Ponoć mistycyzm w katolicyźmie jest „odlotowy”. Niestety nie jestem w stanie tego zweryfikować, gdyż moją szanse zniweczyła lista grzechów do pierwszej spowiedzi, którą przygotowała mi Mama a którą odczytując wiedziałam na poziomie jądra Jestestwa, że jest „ściemą” by zastraszyć. Następnie podczas I Komunii św. przyjęłam niechcący opłatek dwa razy, bo w pozycji na klęczkach podszedł do mnie drugi ksiądź i dosłownie wcisnął mi opłatek do ust kiedy pragnęłam mu wyjaśnić, że już jeden otrzymałam. Potem w mojej duszy niezaleznego Strzelca była już tylko sukcesja wypełniania obowiązku dla „świętego spokoju” z równoczesną świadomością jak Krk oszukuje i manipuluje ludzi.

    Kiedy wyemigrowałam i poszłam na studia do katolickiego Stonehill College (by sprawić radość Rodzicom) tam protestancka w praktyce instytucja naukowa otworzyła mi oczy na wszystkie tradycje, tolerancję i sprawiedliwość społeczną. Tam z pasją poznawałam tajniki życia mistyka galilejskiego Jezusa – wiedzę, której w rodzinnym kraju mi odmówiono. Tam zrozumiałam, że Jezus mówiąc: „dwóch lub trzech zgromadzonych w mym imieniu” (Mateusz 18:20) nie miał na myśli mariażu swej Drogi – jedynego szlaku, który nie wiódł do Imperum Romanum – w konstrukcje skomplikowanej chierarchii i zmiany etycznej Jedności, gdzie kobiety odgrywały kluczową rolę w gościnności, przyrządzaniu jedzenia, oferowaniu dachu nad głową, i spajaniu społeczności, na korporacje kłamstwa i hipokryzji.

    Dlatego sponsoruję wizję „chrześcijaństwa po religii”, gdzie ludzie wszystkich wyznań odnajdą w sercu Drogę do radykalnego człowieczeństwa, którego symbolem jest Jezus.

    Pozdrawiam serdecznie :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *


*

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>